Waldemar Okoń – poeta, historyk sztuki


 

Waldemar Okoń ‒ Antoni S., czyli Wieża Babel

 

Scenariusz spektaklu teatralnego

w trzech odsłonach i jedenastu obrazach

 

Kto wie, że istnieje świat ułudy,
ten w nim nie przebywa

Rabbi Isachar z Wolborza

Sprzedać Antoniego S.

Od lat wsłuchuję się w zgodny chór pokrzykiwań, jęków, złorzeczeń, a nawet skowytów na temat kondycji współczesnej dramaturgii polskiej. Nie ma co wystawiać, nie ma co czytać, nie ma nawet o czym dyskutować. Jeśli pokaże się coś interesującego, to albo czysty formalizm (brrr), albo koniunkturalizm ‒ jeszcze gorzej. Nic, co mogłoby zostać jako świadectwo naszych, oczywiście, w szerokim znaczeniu, czasów. Taki oto lament bije ze szpalt, ekranów, głośników, sal konferencyjnych i innych kulturalno-teatralnych spelunek.

I tak właśnie na ten żałosny zew postanowił odpowiedzieć mój przyjaciel, Waldemar Okoń. Od razu dodaję, że przyjaźń nasza polega w głównej mierze na prawie do bezlitosnej krytyki tego, co zrobił, robi lub będzie robił partner, tak że mojego głosu w żadnym wypadku nie można uznać za życzliwe gaworzenie. Okoń jest wrażliwym historykiem sztuki, autorem czterech książek ciekawie i logicznie rozważających relacje pomiędzy malarstwem i literaturą w różnych epokach, ze szczególnym uwzględnieniem pięknego wieku XIX.

To, że autorowi udało się te dzieła nie tylko napisać, ale również wydać we wspaniałej szacie graficznej, czyni z niego postać tyleż bohaterską, co podejrzaną (jak on to u diabła zrobił?). Okoń pisze również wiersze, w tym polecam opublikowane Wiersze północne, niełatwe w odbiorze, bo wymagające od czytelnika dość swobodnego poruszania się po różnych obszarach sztuki i historii kultury.

Od czasu do czasu zasiadamy razem nad pełnymi szklanicami i snujemy rozważania na nieśmiertelny temat ‒ że warto by coś zrobić. Jedna z takich rozmów zakończyła się wnioskiem: napisać coś dla teatru. Wniosek jak widać ambitny, a przedsięwzięcie zakrojone na szeroką skalę. Waldek od razu chwycił byka za rogi i oświadczył, że nie ma co grzebać w miałkich sensacjach naszych niby ciekawych czasów, ale należy znaleźć postać działającą w zróżnicowany, lecz znaczący sposób na wyobraźnię zbiorową i obudować ją niekonwencjonalną materią teatralną. Kiedy usłyszałem, że postacią tą ma być Antoni Słonimski, poczułem pewien niepokój nieutulony nawet tym, że autor zapewniał mnie, iż przyśnił mu się twórca słynnego Alarmu i nieco mniej słynnej Wieży Babel i domagał się ponownego, scenicznego zaistnienia na deskach naszych cokolwiek smutnych i nudnych teatrów.

Bo niby kandydatura ze wszech miar godna szacunku. Postać głośna, spinająca swoją twórczością różne epoki, prawie legenda, bo to i „Pikador” i „Wiadomości Literackie”, Skamander i „Nowa Polska", stoliki w Małej Ziemiańskiej i w Oborach, list 34 i KOR, UNESCO i Związek Literatów Polskich; w tym nadmiarze miejsc, osób, instytucji coś się zaciera, coś ucieka... Waldemar Okoń rozwiał moje wątpliwości, mówiąc, że nie będzie zajmował się szczegółami z biografii, a przynajmniej nie takimi, które można znaleźć w byle encyklopedii czy słowniku. Nie ma też zamiaru zamykać swego bohatera w jakichś określonych formalnie ramach. Należy stworzyć scenariusz widowiska teatralnego ‒ uniwersalny i dający realizatorowi szerokie możliwości. Nie trzeba chyba dodawać ‒ tym realizatorem miałem być ja! Miałem również sprawować kontrolę nad nieokiełzaną wyobraźnią autora oraz, jako samozwańczy mistrz od pisania dialogów, nadzorować ich sceniczną wartkość i błyskotliwość. Od razu muszę powiedzieć, że z obu tych zaszczytnych zadań nie wywiązałem się, ponieważ Waldek, działając przez zaskoczenie, wręczył mi dzieło już gotowe.

Wszelkie próby operacji na tym delikatnym i precyzyjnie skonstruowanym materiale musiałyby skończyć się albo destrukcją, albo co gorsza konfliktem z autorem, który, nie ma co ukrywać, ma do swych utworów dużą słabość. Zresztą scenariusz widowiska teatralnego Antoni S., czyli Wieża Babel, na tle tego, co znajduję w naszych periodykach teatralnych, jest pozycją ważką i fascynującą. W jedenastu obrazach autor zawarł algorytm postaci twórcy, w każdych warunkach podkreślającego swoją odrębność, integralność. To, że walka ta prowadzi w końcu do osamotnienia, nie jest dla bohatera klęską ‒ chociażby dlatego, że pojęcie klęski jest mu obce. Podróż Antoniego S. pomiędzy ludźmi, sytuacjami, latami jest podróżą komfortową. Podróżujący nie jest zimnym obserwatorem, angażuje się w rozmowy i zdarzenia, ale cały czas bezlitośnie kontroluje siebie i to, co go spotyka. Nie wolno mu przekroczyć granicy śmieszności, granicy, którą sobie wytyczył. Śmieszni są inni... można ich kochać i szanować, ale od czasu do czasu bywają przecież tacy zabawni.

Słonimski, który słynął ze swojego absurdalnego poczucia humoru, nigdy nie śmiał się z siebie i był wyjątkowo nieodporny na wszelką krytykę. Oczywiście, tam, gdzie drwina, szyderstwo, zjadliwe osobiste uwagi były formą, musiał je tolerować, ale czym innym były wieloczłonowe bomby obelg, którymi obrzucał się z Tuwimem lub Lechoniem, a czym innym zjadliwości Witkacego czy Peipera, którym nie przebaczył nigdy.

Pan Antoni zawsze miał poczucie własnej wartości, nigdy nie dał się wysadzić z siodła, nie znalazł za burtą ‒ mówi Adam Michnik, a więc człowiek bezwzględnie Słonimskiemu życzliwy. I pewnie w tych słowach ukryły jest podziw, ale mnie, znającego nieźle tzw. środowisko, ktoś utrzymujący się w siodle przez ponad 60 lat napawa lekkim strachem. Adolf Rudnicki pisał, że Słonimski był ostatnim pisarzem, który miał autentyczną władzę środowiskową. W ośrodku wypoczynkowym ZLP w Oborach autor Alfabetu wspomnień miał „własny stół". Zaproszenie do niego było zaszczytem ‒ i to jest w porządku. Gorzej, że zdarzały się również „wyproszenia" równające się z ostracyzmem towarzyskim, a pobudki, jakimi kierował się Mistrz, były niejednoznaczne ‒ często ktoś po prostu przestawał mu się podobać.

Antoni Słonimski był osobowością trudną, miał szerokie koło swoich wielbicieli, ale wielu takich, którzy do wyrazów szacunku dodawali rozmaite zastrzeżenia i takich, jak na przykład Leopold Tyrmand, którzy krzywili się znacząco. Zresztą Tyrmand oprócz zarzutów poważnych, miał Słonimskiemu za złe, że nawet tasiemki u kalesonów ma prosto z Londynu. Kisiel wydający o ludziach sądy bardzo subiektywne, powiedział coś takiego, cytuję z pamięci: ceniłem go przede wszystkim jako satyryka. No i miał swój wielki okres przed wojną, kiedy zwalczał hitleryzm i faszyzm w „Wiadomościach Literackich". Natomiast uważam, że był to człowiek o umysłowości dosyć przeciętnej, średnio wykształcony. Czytał tylko pewne książki, miał taką manię na punkcie Wellsa, jego światopoglądu naukowego. To nie było nadzwyczajne. Był dowcipny, zabawny, stał się przywódcą pewnej grupy inteligencji warszawskiej. Ja nie miałem do niego specjalnego przekonania... Słonimski był więc zabawny, no tak... ale dla Kisiela zabawni byli także Moczar i Nałkowska, Kliszko i Gałczyński.

O anglofilię mieli pretensje do Słonimskiego nawet ludzie mu bliscy i nie chodziło tu nawet o mityczne garnitury od Harrodsa, ale o bezkrytyczną miłość do Oskara Wilde'a, Georga Bernarda Shawa czy Wellsa. Można tych panów czytać i podziwiać, ale kochać? Angielski racjonalizm literacki w połączeniu z francuską filozofią oświeceniową narzuciły twórczości Słonimskiego pewną dwoistość, którą Waldemarowi Okoniowi udało się doskonale uchwycić.

Pan Antoni bywał szalenie dowcipny, ale nigdy nie był szalony. Można boki zrywać, czytając W oparach absurdu, Moje walki nad Bzdurą, setki felietonów, niektóre recenzje teatralne, ale niech no tylko pisarz zabierze się za dzieło poważne, z tezą, od razu chłód nas przenika. Bez względu na to, czy chodzi o dramat (nawet będący z założenia komedią), powieść lub poezję.

Okoń, nim zabrał się do pisania, mnóstwo czasu spędził w bibliotekach i przeczytał tam rzeczy, od których może wystąpić pot nawet na zaprawione w czytelniczych bojach czoło naukowca. Nie lada hartu trzeba, żeby przebrnąć przez tytułową Wieżę Babel, a przecież był to utwór, który w latach dwudziestych wywołał gorące spory przypieczętowane Schillerowską, monumentalną inscenizacją, a Okoń niestrudzenie zapoznawał się jeszcze z takimi białymi krukami, jak: Neurasthenie płciowe jako następstwo nadużyć przedwczesnych autorstwa ojca Słonimskiego, Język neoromański ‒ Linguo neoromani praca stryja poety, czy Inżynierowie pióra kuzyna Michała, komunisty.

Z setek faktów zawartych we wspomnieniach, listach, recenzjach, stworzył Okoń swobodną wypowiedź na temat sztuki i jej niewątpliwych ograniczeń. Dodajmy, że jest to wypowiedź poetycka, autor tworzy serie metaforycznych obrazów, które przechodzą w siebie, przenikają się i łączą w lekko somnambulicznym korowodzie. Postaci z bajek, jakie małemu Antoniemu opowiadał ojciec, działają na równych prawach jak jego autentyczni przyjaciele ‒ skamandryci, fanatyczna komunistka pilnująca poetę w czasie jego pobytu w Rosji przemienia się w eteryczną Matkę, uczeń przybiera postać Hitlera, Stalin zjeżdża z nieba w szklanej gablocie, jednym słowem: dzieją się cuda. A wśród tego pozornego chaosu pewnie kroczy Antoni S., postać, której czas się nie ima, na której żadne dziwy zachodzące w warstwie wizualnej lub językowej nie wywołują wrażenia. Antoni S. nie dysponuje władzą stworzenia, ale cała ta surrealistyczna karuzela dialogów, obrazów, dźwięków kręci się wokół niego.

W jedenastu scenach autor przedstawił kompendium wiedzy na temat twórcy pełnego sprzeczności: niepokornego konformisty, samouka wypowiadającego się na tematy naukowe, samotnika mającego swój salon, działacza nienawidzącego urzędowania, egocentryka ciągle zajmującego się sprawami innych. Nie pominął niczego, co w życiu poety mogło mieć wpływ na jego twórczość, choć teatralna propozycja Okonia nie ma nic wspólnego z udramatyzowaną biografią. Dr Józef Kelera po przeczytaniu utworu Waldka orzekł krótko: przecież to nie jest sztuka! Oczywiście, że to nie jest sztuka teatralna w guście uczonych teatrologów. Okoń stworzył feerię przewidującą niezliczoną ilość efektów scenicznych, ale równocześnie tak skondensowaną w warstwie słownej, że efekty te wcale nie są konieczne. Z Antoniego S., czyli Wieży Babel można zrobić widowisko ze stuosobową obsadą, ale można też wystawić skupiony, kameralny dyskurs pomiędzy dziesięcioma aktorami.

Bawiąc się w impresaria Waldka i swojego zarazem, wręczyłem ten utwór dyrektorom, krytykom, szefom agencji i musiałem tłumaczyć, że didaskalia typu: „...po arenie toczą się olbrzymie koła, z zegarów tryska krew, srebrne sarny przechadzają się niedbale", czy „ponad scenami przelatuje ptak groźnopióry i wszystko zapada w niebyt", nie są rygorystycznymi wskazówkami dla inscenizatora. Teatry boją się ryzyka, kosztów, nowego nazwiska ‒ mają swoje racje, ale w listopadzie 1995 roku będziemy obchodzili 100-lecie urodzin Antoniego Słonimskiego i może ta dostojna data utoruje drogę na scenę propozycji, której wartość literacka nie podlega dyskusji.

Jan Różewicz

 

* * * * *

W sztuce Antoni S., czyli Wieża Babel wykorzystałem oryginalne teksty Antoniego, Józefa, Stanisława i Michaiła Słonimskich. Przytaczane są też fragmenty utworów Juliana Tuwima, Jana Lechonia, Aleksandra Zelwerowicza, cytaty z Opowieści chasydów Martina Bubera i z Talmudu. Cała kompozycja spektaklu, mającego być w zamierzeniu artystyczną opowieścią o życiu Antoniego Słonimskiego, to mój skromny wkład do jego biografii, lub może bardziej do legendy, jaka tej biografii towarzyszy. Nie jest to dokumentalna rekonstrukcja, tzw. „czasów i ludzi", chociaż wszystkie podawane tutaj fakty są prawdziwe, lecz swobodna wypowiedź na temat sztuki i jej niewątpliwych ograniczeń. Motywem przewodnim jest związane z przypowieścią o Wieży Babel „pomieszanie języków" i nie tyle kłamstwo wszelkich działań artystycznych, co ich nadmierna prawdziwość. Mam nadzieję, że dusza Antoniego S., bez względu na to, przy jakim kawiarnianym stoliku obecnie przesiaduje, będzie jeżeli nie realizacją, to przynajmniej lekturą tego tekstu usatysfakcjonowana.

Waldemar Okoń

Scenariusz

Część pierwsza      Część druga      Część trzecia 

 

 

INDEKS    |    BIOGRAFIA   |   POEZJA ‒̵ PROZA    |    KSIĄŻKI   |   Recenzje   |   FILMY    |   FOTO    |   KONTAKT    


Copyright © Okoń Waldemar