Waldemar Okoń – poeta, historyk sztuki


 

Waldemar Okoń ‒ Antoni S., czyli Wieża Babel

 

Część pierwsza

Osoby dramatu

ANTONI S. ‒ postać stylizowana na Antoniego Słonimskiego, który, jak wiadomo, nigdy nie był młody. Nienaganny garnitur, najlepiej od Harrodsa, okulary w rogowej oprawie, Europejczyk w każdym calu.

OJCIEC ‒ typ dziewiętnastowiecznego konsyliarza; tużurek, laseczka, słynny żartowniś i bywalec najlepszych lokali Warszawy, w tym Semadeniego, jednocześnie dobry, pomagający najbiedniejszym człowiek.

MATKA ‒ kobieta jak z dawnych portretów Władysława Czachórskiego lub Kazimierza Stabrowskiego, suknia balowa, sole trzeźwiące, jakby z innego, mniej realnego świata.

STRYJ JÓZEF ‒ poliglota, wspaniały skrzypek, oryginał, przy tym człowiek absolutnie niezaradny życiowo, całe życie na utrzymaniu swego ojca, a dziadka Antoniego S.; ma w sobie coś z dziecka i dawnego „cygana”, jednak bez dekadenckiej drapieżności.

DZIADEK ‒ prawic szlagon, fajka, szlachetny profil, człowiek w miarę praktyczny, widział Napoleona; w ostatniej scenie w stroju cadyka z Zabłudowa.

FRANCISZKA ‒ służąca w domu Antoniego S., zna włoski, ma kuferek, którego wewnętrzną stronę ozdobiła wyciętymi z „Kuriera” podobiznami Admirała Nogi; osoba pobożna i czysta.

BRACIA POLATKIEWICZE ‒ wytwór wyobraźni Ojca Antoniego S., postaci wszystko wiedzące i raczej groźne, skrzyżowanie agenta tajnych służb z grabarzem, sprawują nad wszystkim nadzór; bliźniacy.

AMANULLACH ‒ król z Wysp Tropikalnych, czarny władca o dobrym sercu zagubionym wśród ludzi o złych sercach; z oficjalną wizytą u nas (był).

AMERYKANKA ‒ jak Amerykanka z lat dwudziestych XX wieku, dużo czyta, nie wszystko rozumie, ale stara się; bogata z założenia.

ADMIRAŁ NOGI ‒ admirał japoński z czasów wojny rosyjsko-japońskiej, przedmiot kultu Franciszki, bogaty mundur admiralski, skośne oczy, trochę mówi po polsku.

DWAJ POECI ‒ pseudonimy literackie „Pawie Pióro” i „Pekiński”, stylizowani na Lechonia i Tuwima, duże talenty częściowo niewykorzystane.

POTAKIEWICZ ‒ postać incydentalna i właściwie bez znaczenia.

ZESPÓŁ ‒ robotnice Fabryki Sztucznych Piór, Polacy, Żydzi, Żydówki, Rosjanie, mieszkanki wysp tropikalnych, młodzi ZMP-owcy

oraz gościnnie

Mecenas Kuśmidrowicz i Bolesław Bierut

Muzycznym motywem przewodnim spektaklu jest piosenka ludowa Stare pytanie, zaczerpnięta z opracowanej przez Jerzego Ficowskiego antologii Rodanki z migdałami (Ossolineum 1988).

Świat zadaje nam stare pytanie: trala-tradi-ridi-rom?
Każdy odpowiada na nie: tadi-ridi-rej-lom!
Czemu bym też odpowiedzieć nie mógł: traj-dim!
A świat dalej pyta po staremu: trala-tradi-ridi-rom?

Piosenka ta pojawi się wielokrotnie (w tekście jako „nasza piosenka”), jej melodia powinna przypominać refren ludowej

 

 

Scena I ‒ Fabryka Sztucznych Piór

Na scenie makieta fasady dziewiętnastowiecznej czynszowej kamienicy przypominająca obraz Jerzego Nowosielskiego „Villa dei Misteri”. Na fasadzie dziesięć w miarę regularnie rozmieszczonych okien, kawałki rynny, żelazna balustrada balkonu, ciemna, nieco zapuszczona brama, obok bramy na fragmencie muru lustro. Przez okna widać puste pokoje, których przestrzeń stanowi dopełnienie każdej ukazywanej na pierwszym planie sytuacji ‒ rozgrywające się w nich „akcje” będą komentować lub tylko współuczestniczyć w zasadniczym biegu wypadków. Niekiedy będzie można ulec złudzeniu, że właśnie tam rozgrywa się coś ciekawego, coś - czego nie powinniśmy pominąć, ani o czym nie wolno nam zapomnieć. Przed kamienicą ‒ Fabryka Sztucznych Piór, kierują pracą Bracia Polatkiewicze, robotnice fabryki ‒ Polki i Żydówki wykonują jakieś dziwne czynności przy maszynach do szycia i maszynach do rozpruwania, ze sztucznych piór wykonywane są sztuczne ptaki lub odwrotnie. Ważny jest tu bardzo efekt plastyczny, w scenie tej jest najmniej dialogu. Wchodzi Antoni S., przegląda się w lustrze, poprawia krawat, strąca wyimaginowany pyłek z marynarki.

 

GŁOS ZZA SCENY

Panie Koguciński!

DRUGI GŁOS

A co tam znowu?

GŁOS PIERWSZY

Nie zamknął pan za sobą lufcika.

DRUGI GŁOS

No i co z tego, złodzieje?

GŁOS PIERWSZY

Żeby złodzieje, coś znacznie gorszego panie Koguciński, kwiczoły, dwa kwiczoły ‒ w palcie i na wieszaku.

Robotnice szyjące powtarzają: kwiczoły, dwa kwiczoły, w palcie i na wieszaku, oczywiście, nie wykryto sprawców, nie zamknął lufcika Koguciński. Witold wyszedł z mieszkania, co wraz z turkotem maszyn czyni sporo hałasu; Antoni S. zaczyna przechadzać się pomiędzy robotnicami, podchodzi do niego jeden z Braci Polatkiewiczów.

BRAT POLATKIEWICZ

Pan kogo uważa? Potrzebujemy chłopaka do odkurzania sztucznych piór (przygląda się krytycznie Antoniemu). No, może być mańkut.

ANTONI S.

Nie jestem mańkutem, jestem poetą, zawsze chciałem wsiąść na sztucznego ptaka i polecieć na nim do sztucznych rajów.

POLATKIEWICZ

Chyba do ciepłych krajów? Pan wiesz, że tam wymyślono samochody bez szofera, bez motoru, bez pneumatyki, które unoszą się lekko w górę za dotknięciem guzika i, trwając nieruchomo w przestrzeni, czekają, aż ziemia w swoim obrocie codziennym około osi podsunie odpowiedni punkt geograficzny pod koła wehikułu!

ANTONI S.

Do sztucznych rajów, proszę pana, jestem poetą lirycznym, poza tym nie znoszę automobili, dzieci i (patrząc na Polatkiewicza) grafomanów, nawet tych z reklam prasowych.

Antoni bierze do ręki jedno z piór, przykłada je sobie do głowy, zastanawia się, co też z tym można zrobić, wszystkim przesądnym przypominam, że są to pióra sztuczne aż do granic sztuczności.

ANTONI S.

Ciekawe, z czego robi się sztuczne pióra?

POLATKIEWICZ

Są dwie metody. Najłatwiejsza polega na złapaniu sztucznego ptaka i dalej wszystko jest już jasne.

Polatkiewicz demonstruje, jak wyrywa się pióra sztucznym ptakom, rozrzuca je po scenie, wyraźnie się tym bawi.

POLATKIEWICZ

Druga metoda jest bardziej skomplikowana, dotyka bowiem istoty sztuki, odwiecznej tajemnicy. Otóż, bierzemy pióra prawdziwe i siłą naszego talentu zamieniamy je na sztuczne. Nie zawsze się udaje, niekiedy pióro prawdziwe jest zbyt oporne, musimy je wówczas złamać i przyprowadzić do porządku.

Polatkiewicz „przyprowadza” pióro do porządku.

ANTONI S.

Nie mówi się „przyprowadzić do porządku”, mówi się „doprowadzić do porządku”, drogi panie, czyżby w młodości był pan kapralem? Poza tym uważam, że sztuka powinna być zrozumiała (po chwili zastanowienia), ale niezarozumiała. Sztuka obecna jest zaśmiecona nowatorstwem. Pisze i tworzy się dla paruset osób, które zna się osobiście i paruset innych, które się pozna przy najbliższej okazji (patrzy na widownię) ‒ tak, jak my tutaj.

W trakcie tej przemowy Polatkiewicz ustawia wszystkie robotnice w szeregu. Zaczynają śpiewać „naszą piosenkę”, Antoni S., starając się przekrzyczeć śpiewających.

W młodości czytałem książkę pod tytułem „Dziewczyna kochana rybakiem”, lubię też „Listki z drzewa czarodziejskiego” i „Short History of Mankind”, pomimo to boję się ciemności, a jednocześnie nie zasnę przy zapalonym świetle. Muszę przez to zażywać mepavlon, codziennie jedną pigułkę mepavlonu, co po roku daje 365 pigułek mepavlonu, po dziesięciu latach 3650 pigułek mepavlonu, po stu latach 36500 pigułek mepavlonu, nie licząc lat przestępnych.

POLATKIEWICZ

Przestępczych?

ANTONI S.

Przestępnych, naturalnych, prawdziwych. Ja tak nie lubię sztuczności (śpiewanie „naszej piosenki” urywa się w tym momencie). Tylko niekiedy bywam lekki jak pióro (bierze do ręki jedno z piór), ozdobiony milionami barw.

Na scenie pojawia się tęcza, kolorowe światła oplatają Antoniego, odrealniają jego postać.

ANTONI S.

Lubię kołysać się wśród szat i szarf, wykwitam wśród kędziorów jak ptak groźnopióry, niekiedy pozwalam na to, aby pieścił mnie wonny zefir lub targał okrutny wiatr.

Antoni tańczy pomiędzy maszynami, sztuczne pióra ulatują coraz wyżej i wyżej. Zatrzymuje się nagle, zastanawia.

ANTONI S.

Jak to będzie po angielsku „kwiczoły”, a „lufcik”? Na szczęście wiem, że kogut to „cock”, a „cockatrice” to bazyliszek, niekiedy też pijam cognac lub coffee.

JEDNA Z ROBOTNIC

O „cocku” proszę pamiętać, że „cock” po angielsku, to po polsku „kokot”.

POLATKIEWICZ

Jeżeli kogut jest kokot, to kura jest kokota (śmieje się obleśnie). Kokota mówię (stara się złapać w jednoznacznych zamiarach pracownicę fabryki).

ROBOTNICA

Panie Polatkiewicz, pan się zapomina, żyjemy już w wolnym kraju, wszyscy pamiętają, co pan robił za zaborów. Sama, na przykład, uczę się na wieczorowych kursach angielskiego i reprezentuję w tej scenie godność proletariatu.

POLATKIEWICZ

(mniej pewnie) Jeżeli kogut jest kokot, to kura jest...

WSZYSCY

Kokota!

ROBOTNICA

Aby wymówić angielską głoskę „th” potrzebno tylko język przyłożyć pod wierzchnie zęby i oddechem wymówić „s”. Wszyscy (oprócz Antoniego) starają się wymówić „tli” ‒ „s”, powtarzając też uparcie „cock”, „cockatrice”, „kokot”, „kokota”, „kędziory”, „ptak groźnopióry”.

ANTONI S.

(jakby wyrwany ze snu) Uwielbiam słuchać płyt firmy Linguaphone. (do Robotnicy) Czy pani słucha płyt firmy Linguaphone, wiele się tam można nauczyć, chociaż z początku jest to męczące. Angielski mają w pierwszorzędnym wyborze, podobnie jak tanga; czy pani tańczy? Ja wprawdzie nie tańczę, ale mogę poprowadzić.

ROBOTNICA

Do tańca, podobnie jak do podróży na Zachód potrzebne są: deszczochron, parasol, rękawiczki, złoty łańcuch, pierścienie, spodnie lub spódnica i szelki. Czy ma pan to wszystko przy sobie?

ANTONI S.

Oczywiście, nigdy się z tym nie rozstaję, mam tylko kłopoty ze spódnicą, ale wymówmy może jeszcze raz „cock”, albo „kokot”, albo „cockatrice”, albo „groźnopióry”.

W czasie tych rozmów tańczą upojne tango, najlepiej „On nie powróci już” lub „Idź precz niewierna ty”, Polatkiewicz i robotnice rozdają widowni sztuczne pióra, trwa to jakiś czas. Pierwszy na scenę wraca Polatkiewicz lub pozwalamy tutaj wystąpić drugiemu z Braci, który wyraźnie wrócił z wojska, może z legionów?

POLATKIEWICZ

Baczność!!! Nikt nie reaguje oprócz Antoniego, który zostawia swoją partnerkę i staje wyprostowany na baczność.

POLATKIEWICZ

Dlaczego nie byliście w wojsku, dlaczego nie walczyliście na wojnie?

ANTONI S.

Byłem w Paryżu.

POLATKIEWICZ

To narody na wojnę, a wy do Paryża?

ANTONI S.

Nie do Paryża, a z Paryża do Petersburga. Jestem dalekowidzem i na wojnie mógłbym nie dostrzec celu, a może widziałbym go zbyt dokładnie, poza tym jestem pacyfistą, choć nigdy nie płynąłem przez Pacyfik.

POLATKIEWICZ

Spocznij! (tango trwa nadal)

ANTONI S.

Kiedy stanąłem do rosyjskiego poboru, okazało się, że jestem krótkowidzem i w związku z tym położono mnie w szpitalu obok chorych na tyfus.

Pozostali uczestnicy sceny zaczynają mu się przysłuchiwać, melodia milknie.

ANTONI S.

Mówię wraczowi, że „ja tolko blizorukij”, a on do mnie: „ty swołocz leżi i małczi”.

POLATKIEWICZ

No i co?

ANTONI S.

No i leżałem i małczałem.

Na scenie pojawia się tajemnicza kobieta w mniej tajemniczym stroju enkawudzistki, Polatkiewicze i robotnice zmrożeni jej spojrzeniem zaczynają zbierać sztuczne pióra, również te, które znalazły się na widowni. Kobieta zaprasza Antoniego do tańca, ponownie słyszymy tango „On nie powróci już”, melodia jest jednak nieco zmieniona, słychać dalekie dźwięki „Suriko”. Antoni próbuje wyrwać się z objęć kobiety, niestety bez rezultatu, w tańcu patrzy na zegarek.

ANTONI S.

Pani pozwoli, ja wiem, że to nie jest grzecznie, ale coś stało się z moim zegarkiem. To jest rosyjski zegarek, przepraszam, radziecki zegarek. Tam jest inny czas, jakby trochę szybszy, bardziej dynamiczny, postępowy.

Kobiela nie wypuszcza go ze swych mocnych ramion, milczy. Sztuczne ptaki starają się wzlecieć, Bracia Polatkiewicze sprawdzają, czy wszystkie sztuczne pióra wróciły na scenę. Robotnice wnoszą maszyny do pierwszego z pokoi „Villi dei Mister i”, aby tam nadal pracować; wreszcie Antoniemu udaje się oswobodzić, poprawia garnitur, przegląda się w lustrze ‒ te same gesty, co na początku sceny, dostojnie i godnie zażywa pigułkę mepavlonu, zapada absolutna ciemność, tango powoli wycisza się i niknie.

 

 

Scena II ‒ Rosja

Internacjonalny pokój w internacjonalnym hotelu. Niewiele sprzętów ‒ łóżko, stół, krzesła, jakiś plakat o zdobyczach kolejnej pięciolatki wykonanej w dwa lata (przyśpieszenie czasu). Antoni S. w gustownym szlafroku oddaje się porannej toalecie. Wstaje pogodny dzień, za oknami słychać szelest bosych nóg? W każdym razie coś szeleści, cała scena w kolorze żółtym, ponieważ w pokoju daje się odczuć znojny, upalny, żółty smutek wschodni.

ANTONI S.

Towarzyszko Bronstein!

(cisza)

Towarzyszko Bronstein, chciałbym wziąć kąpiel i zjeść śniadanie. Lubię szynkę, jajka po wiedeńsku, kawę z mlekiem i świeże rogaliki.

Na scenie pojawia się towarzyszka Bronstein ‒ jest to ta sama kobietastroju enkawudzistki, która ukazała się w końcówce poprzedniego obrazu. Niesie ze sobą kocher, talerze, koszyk z żywnością, wszystko to rozkłada na stole.

ANTONI S.

Jak tam moje rogaliki?

TOWARZYSZKA B.

Jest tylko kawior, łosoś i bliny. Kąpieli nie będzie, jakiś gad odciął nam wodę, ale my go złapiemy. Mam za to „duchi” i świeżą „soroczkę”.

Antoni z pewnym obrzydzeniem wącha perfumy, przykłada koszulę z ukraińskim haftem, odkłada wszystko na łóżko.

ANTONI S.

Skończyłem czytać książkę, którą mi daliście, to znaczy, nie wy daliście, a ty mi dałaś, właściwie to pani mi dała...

Antoni wyraźnie plącze się w wypowiedzi pod karcącym spojrzeniem towarzyszki.

TOWARZYSZKA B.

Niczego wam jeszcze nie daliśmy, nie dałam, tym bardziej jako pani...

Towarzyszka też się plącze.

TOWARZYSZKA B.

Ale jak trzeba będzie i partia rozkaże, to niczego wam nie odmówimy, służba.

ANTONI S.

Skończyłem czytać Katechizm rewolucjonisty Georga Bernarda Shawa. Napisane jest to z prześlicznym irlandzkim akcentem. Szczególnie podobała mi się uwaga, że kto nie był za młodu rewolucjonistą, ten na starość będzie łajdakiem.

Towarzyszka Bronstein przyrządza coś na kocherze, nalewa gorący czaj do szklanki. Antoni S. bierze napój do ręki, parzy się, odstawia szklankę, dmucha na rękę.

ANTONI S.

Prosiłem o kawę z mlekiem.

TOWARZYSZKA B.

Mleko będzie w następnej pięciolatce, teraz jest tylko kawior. (łagodniej) Inni i tego nie mają. (po chwili) A ile wy macie lat?

ANTONI S.

Jestem jeszcze rewolucjonistą, a nie już łajdakiem.

TOWARZYSZKA B.

Tam u was wszyscy tak dziwnie mówią?

ANTONI S.

Wszyscy, po porannym kawiorze bez porannej kąpieli. A jaki dziś mamy program?

TOWARZYSZKA B.

Po śniadaniu Galeria Tretiakowska, po obiedzie spotkanie z poetami, po kolacji czas wolny kontrolowany. Hasło na dzisiaj: „Jeżeli już mamy zginąć, to tylko w walce albo w pracy”.

ANTONI S.

Ale ja wcale nie chcę ginąć, wolę bliny i herbatę, nawet z kawiorem. Musimy cieszyć się chwilą. Pomyślcie, że za dwadzieścia lat ktoś wynajdzie jakieś przerażająco silne Niebieskie Promienie, które niszcząc system nerwowy i serce człowieka, będą mogły zniszczyć całą ludzkość. Co wtedy stanie się z nami, z Georgem Bernardem Shawem, ze Związkiem Radzieckim, a nawet z towarzyszem Stalinem?

Towarzyszka Bronstein wyraźnie przestraszona, obawia się, że jest to egzamin z jej lojalności wobec Partii i Stalina, po chwili jednak uśmiech rozpromienia jej twarz ‒ znajduje właściwą odpowiedź.

TOWARZYSZKA B.

To nic trudnego, jesteśmy na to przygotowani. Komsomoł z Kanegrodu odkryje czerwone przeciwpromienie, a towarzysza Stalina ukryjemy na dnie rzeki Moskwy.

ANTONI S.

Jak to ukryjecie, na dnie rzeki?

TOWARZYSZKA B.

Nasza ideologia uczy nas, że najwyższe wartości należy chronić. Towarzysz Stalin jest dla nas najwyższą wartością i jego będziemy strzec jak oka w głowie. Umieścimy go w specjalnym szklanym pokoju z klimatyzacją i zapasami żywności, które wystarczą mu na trzy lata. Promienie na pewno nie przenikną szkła i wody. W ciągu trzech lat nasze służby specjalne złapią tego łobuza od Niebieskich Promieni, a komsomolcy z Kanegrodu...

ANTONI S.

Brawo, wspaniale, choć są w tym pewne luki dialektyczne.

TOWARZYSZKA B.

Nie ma żadnych luk, tym bardziej że nie wykryli ich w moim rozumowaniu towarzysze z bratnich partii. Niedawno oprowadzałam po Galerii Tretiakowskiej delegację Serbów i Chorwatów, posłuchajcie: Muzeji umjetnosti u Sovjetima dupkom su puni. Tretjakowska Galerija ili Galerija inostrane umjetnosti pune su śkolskich i radnićkih izletnika. Te slike ne sluze kao predmet kontemplacije. One su zapravo potrebne toliko, koliko i ispunjene ptice u śkoli kod predavanja iz zologije. Sluśao sam u mnogo muzeja takva predavanja.

ANTONI S.

Wszystko zrozumiałem, ale dlaczego używacie brzydkich słów towarzyszko Bronstein, chyba przesadziliście z tą „dupką su puni”.

W czasie wygłaszania monologu towarzyszki Bronstein na scenę opuszczana jest szklana klatka z Józefem Stalinem w środku, który uśmiecha się i pozdrawia widownię. Wiem, że nie jest łatwo we współczesnym teatrze o szklane klatki, ale logika spektaklu tego wymaga. W ostateczności Stalin może być opuszczony w czymś w rodzaju ramy i stanowić swą malowniczą postacią jakby obraz żywy i radosny. Towarzyszka Bronstein na widok generalissimusa pada na kolana. Antoni przyklęka na jedno, podkładając najpierw chusteczkę haftowaną w wykwintny wzorek, (jest nadal w szlafroku, „duchi” rozsiewają zniewalającą woń).

STALIN

Ostatnio odwaga staniała, a ja tak lubię ludzi odważnych.

Generalissimus w pełnym umundurowaniu wychodzi z klatki i zajmuje miejsce w drugim pokoju „Villi dei Misteri”. Tam rozbiera się wolno z munduru; okazuje się, że jest to jeden z Braci Polatkiewiczów odpowiednio ucharakteryzowany. Antoni, towarzyszka Bronstein i Stalin-Polatkiewicz śpiewają na głosy „naszą piosenkę”. W tym czasie drugi Brat Polatkiewicz ustawia na scenie ekrany, na których będzie można wyświetlić slajdy z obrazami z Galerii Tretiakowskiej. Ekrany te mogą również się znaleźć iw pustych dotąd oknach „Villi”.

TOWARZYSZKA B.

Wy wiecie, towarzyszu Antoni, że samolot wynalazł Możejewski, Rosjanin?

ANTONI S.

Tylko nie towarzyszu, nie należę do żadnej partii, rewolucjonistą bywam jedynie w starych monarchiach, podczas gdy w republice, jak się na pewno domyślacie, wielbię króla.

Towarzyszka Bronstein, nie zwracając uwagi na słowa Antoniego, jakby recytowała wyuczoną lekcję.

TOWARZYSZKA B.

Pomyślcie tylko, Rosjanin Łangowoj niedawno skonstruował automatyczną obrabiarkę, która wspaniale obrabia.

ANTONI S.

Dowiedziałem się, że aby wprowadzić dyktaturę proletariatu, trzeba w bezwzględny sposób wyplenić burżuazję. Działać należy początkowo przez destrukcję, a potem przy pomocy rewolucji zbrojnej i zwycięskiego terroru. Nie wolno lękać się głodu, bezrobocia i wojny. (po chwili) I jak tu kogoś wielbić?

W trakcie wypowiadania tych słów ostatnią frazę powtarzają razem z Antonim Towarzyszka Bronstein i Stalin-Polatkiewicz, oczywiście bez pytania zadanego przez Antoniego. Następnie, już radykalniej i mocniej mówią:

Proteletariat należy doprowadzić do ostatecznej nędzy i rozpaczy. Wtedy staje się rewolucyjny. Zwalczyć należy nie tylko kapitalistów, ale i wszystkich wysługujących się im poprawiaczy oraz socjalistycznych kompromisowców i pacyfistów.

ANTONI S.

(sam) Gdzie ja to czytałem, gdzie czytałem. Tak lubię ciepły pled, szlafrok, moje książki, piękne obrazy. Boli mnie żołądek, nie mogę jeść od rana kawioru, przynajmniej na tym etapie walki klas, tym bardziej że moje pochodzenie klasowe to nieukończone gimnazjum Jana Kreczmara, ośmioklasowe. Wylano mnie z piątej klasy, rasa i klasa, rasa na górze i klasa na dole...

TOWARZYSZKA B.

Nie popadajcie w samokrytykę, nie pijcie samogonu, nie oddawajcie się samogwałtowi.

Na ekranach wyświetlane są odpowiednie slajdy, znajdujemy się w Galerii Sztuki, reszta personelu może przechadzać się po scenie i podziwiać lub udawać, że podziwia dzieła. Oprowadza po Galerii Towarzszka Bronstein.

TOWARZYSZKA B.

Są tu sale z obrazami z okresu feudalizmu, pańszczyzny, wpływów mieszczaństwa, forsownej industrializacji, narodowego inteligenckiego liberalizmu.

ANTONI S.

A Cézanne?

TOWARZYSZKA B.

Epoka wielkiego przemysłu.

ANTONI S.

Renoir, Degas?

TOWARZYSZKA B.

Gnijący kapitalizm.

ANTONI S.

Moreau?

TOWARZYSZKA B.

Sztuka plutokracji.

ANTONI S.

Podoba mi się obraz, na którym Iwan Groźny zabija własnego syna.

TOWARZYSZKA B.

Jak wiecie ustrój carski zabijał najlepszych swych synów, ale teraz to się zmieniło.

ANTONI S.

Co się zmieniło?

TOWARZYSZKA B.

Teraz zabijają najlepsi synowie, to chyba logiczne.

ANTONI S.

Dlatego lepiej nie mieć dzieci i zajmować się poezją. Dzieci są zakałą ludzkości. Jest to klasa nieprodukcyjna, pasożytnicza, uprzywilejowana i chorowita, samolubna, pozbawiona wychowania i wykształcenia, niegrzeczna i brudna. Kłamstwa dzieci są wstrząsające...

TOWARZYSZKA B.

To nie w naszym ustroju. U nas za każde nieślubne dziecko kobieta dostaje 20 rubli i prześcieradło.

ANTONI S.

Prześcieradło przed czy po?

Na scenę wnoszone są stoły i duże prześcieradła, przygotowania do bankietu, zmiana slajdów ‒ może jakieś produktywistyczne fotomontaże lub jak je nazywał Słonimski: „fotoszantaże”, pomimo tej nowoczesnej ikonosfery, w tle cicho, ze starej płyty odtwarzany jest kojący i łagodny utwór Fryderyka Chopina. Proponowane poniżej dialogi powinny być rozpisane na kilka osób, są to Rosjanie, najprawdopodobniej przedstawiciele socjalistycznej literatury. Towarzyszka Bronstein, Antoni S., pomiędzy nimi przchadza się dobrotliwie uśmiechnięty Stalin-Polatkiewicz, klimat nieco jak z Bułhakowa. Antoni S. w trakcie bankietu stopniowo zdejmuje szlafrok, by móc pokazać wykwint noszonego pod spodem smokingu, ale rozgrzany przyjęciem rozbiera się dalej i kończy scenę w piżamie (jedwabnej, angielskiej).

ANTONI S.

Rewolucja to wspaniała niewiasta z czerwoną chorągwią nad głową, ale uważam, że bez krwi, bez krwi. Krwawy nawóz to barbarzyństwo.

ROSJANIN

Jak to niewiasta bez krwi? To niemożliwe, sami rozumiecie, bez tego nie będzie dzieci.

ANTONI S.

(wskazując na Polakiewicza) A etot mikrob toże u was poet?

POTAKIEWICZ

Mikrob, no niet poet, mikrob, no niet poet. Ty Jewrej, ja tiebia lubliu. Ty gordyj Paliak, ja tiebia nienawiżu.

ANTONI S.

Niech pan usiądzie.

POTAKIEWICZ

Co to znaczy usiądzie? Chcesz pan powiedzieć, że ja się ledwo trzymam na nogach, że nie mogę stać?

ANTONI S.

Nic podobnego. Jak pan woli stać, to proszę bardzo, niech pan stoi.

POTAKIEWICZ

A co wy, generał? Żebym stał przed wami na baczność?

ANTONI S.

Siadaj, bracie, i napijmy się.

POTAKIEWICZ

Tylko nie bracie. Ja ani twój brat, ani swat. Ty Jewrej, ja tiebia nienawiżu. (po chwili) Ty gordyj Paliak, ja tiebia lubliu (zaczyna śpiewać):

I niet progulki kraszę,
Czem od stoła k parasze.

Uspokaja go jeden z braci Polatkiewiczów, który konfidencjonalnie szepcząc mówi do Antoniego:

Nie macie Leiki i patefonu? Tego się u nas nie dostanie.

TOWARZYSZKA B.

Chopin nas rozrzewnia, a my nie chcemy, aby proletariat rozrzewniano.

ROSJANIN

Zawsze wożę ze sobą w samochodzie kopę siana na tylnym siedzeniu, zapach przypomina mi wieś rodzinną i to, skąd się wywodzę.

Płyta z muzyką Chopina zgrzyta coraz bardziej, Antoni S. zostaje piżamie, również Towarzyszka Bronstein ulega metamorfozie ‒ przebiera się w suknię z początku wieku, opadają z niej, wraz ze strojem, wszelkie radzieckie naleciałości. Towarzyszkę gra ta sama aktorka, która dalej wciela się w postać Matki.

ANTONI S.

To ty, Mamo? Wiesz przecież, że wielka sztuka żyje i rozwija się w sercu robotnika, że bogaty po dobremu niczego nie odda, trzeba mu wszystko odebrać siłą. Musi przecież kiedyś nadejść taki czas, kiedy nie będzie Nalewek, Dzikiej, Krochmalnej, Franciszkańskiej. Pamiętasz turkot wozów na śmieci? Konie z przerażonymi oczami bite przez pijanych woźniców...

MATKA

Uspokój się, Toleczku, uspokój. Mam dla ciebie kakaowe pomadki, takie, jakie lubisz, i słodkie orzechy. Już wszystko jest dobrze, jestem przy tobie, popatrz na zegarek ‒ znowu pokazuje właściwy czas i wskazówki obracają się na prawo.

Na scenie zamiera bankiet, pozostaje jedynie hotelowe łóżko, do którego kładzie się Antoni S., Matka siada przy nim na krześle, gładzi go po czole, poprawia włosy, słyszymy dźwięki żydowskiej „Kołysanki” śpiewanej przez Goudę Tencer.

 

 

Scena III ‒ Dom

Zmiana sceny sygnalizowana jest przez zmianę towarzyszącej melodii ‒ „Kołysankę” zastępuje utwór „Sicilienne” Marii Theresii von Paradis, poza tym niewiele się zmienia, oprócz łóżka, w którym leży Antoni S., i krzesła, na którym siedzi Matka. Dodatkowo etażerka z wikliny, regał na książki, akwarium. Wystrój pokoju będzie uzupełniany w trakcie akcji.

ANTONI S.

Nie pamiętam, kiedy umarłaś, nigdy nigdzie o tym nie napisałem. Pisałem jedynie o śmierci Ojca ‒ umarł w lutym 1916 roku, nie doczekał wyzwolenia, a tak wierzył w wolną Ojczyznę, ukrywał bibułę w rurze samowaru. Pamiętam też, że jak przychodził do nas ksiądz Siemieniec, to Ojciec zawsze wołał do mnie: „Tolek, chodź na lekcję żydowskiego”, chociaż po żydowsku nie umiał. Chciał pokazać swą laicką postawę i śródziemnomorski rodowód.

W czasie wypowiadania tych słów Antoni S. przebiera się w swój wyjściowy garnitur, patrzy w lustro. Matka nadal siedzi na krześle przy łóżku, słucha dźwięków „Sicilienne”.

ANTONI S.

Kochałaś hiacynty i torty ozdobione lukrowymi lirami. Wnosili je specjalni posłańcy. Jadłaś też czekoladki o nazwach „Wyplutos” i „Francboli”, pamiętam jak śmialiśmy się z tych nazw, podobnie jak z moich podstępów. Aby zarobić parę kopiejek ‒ mówiłem: „Proszę mi dać 5 kopiejek, bo chcę dać żebrakowi kopiejkę”.

Matka śmieje się, poprawia włosy, kapelusz, też patrzy w lustro, jakby sobie coś przypominała.

MATKA

Uspokój się, Antoni! („Sicilienne” gwałtownie milknie.) Zawsze byłeś niegrzecznym chłopcem. Pamiętam, kiedy miałeś dziesięć lat i szedłeś do szkoły, zatrzymałeś się przy drzwiach i powiedziałeś do Franciszki: „Moja dobra Franciszko, wasz Pan udaje się do szkoły, zaczekajcie więc z posiłkiem na mój rychły powrót”. Nieźle wtedy od niej oberwałeś. A kto stłukł porcelanowego cesarza? Nie mówiąc już o tym, że wypuściłeś z terrarium zaskrońca i Franciszka myślała, że z wilgoci w naszej kamienicy zalęgły się żmije.

Wraz ze słowami Matki na scenie pojawiają się kolejne postaci ‒ Franciszka nucąc po włosku „Santa Lucia”, z kuferkiem na rzeczy; Admirał Nogi, który popycha przed sobą ceratową kanapkę; Ojciec z packą na muchy, którą uderza nieporadnie w powietrze; stryj Józef ze skrzypcami; Dziadek obserwujący coś przez lunetę.

MATKA

Nie miałam czasu się wami zajmować, te suknie tak szeleszczą, to nie jest łatwo obchodzić imieniny w zimie, krem pistacjowy wtedy bardzo łatwo blaknie i traci smak, lukrecja wysycha, a marcepany nikną wprost w oczach. Popatrz: hiacynty już opadają, liry tracą dźwięk, muszę zatańczyć, może przynajmniej raz przyda się do czegoś ten niezguła Józef.

Józef gra na skrzypcach „Kaprys wiedeński” Fritza Kreislera, zmieniając tempo i przeciągając nie-które dźwięki. Matka próbuje tańczyć, ale nie jest to łatwe, w pewnym momencie rezygnuje, siada na kanapce, gładzi ręką ceratę, jaką jest ten mebelek obity.

OJCIEC

(do Matki) Czy Antoni przeszedł do drugiej klasy?

MATKA

Nie jestem pewna, ale on chyba nie chodzi jeszcze do szkoły.

OJCIEC

Jak to nie chodzi, przecież skończył dziewięć lat.

MATKA

Och, nie męcz mnie, widocznie o tym zapomniałam, mam tak wiele zajęć, muszę być dzisiaj na wencie, a jutro na raucie.

OJCIEC

(wskazuje na Admirała Nogę) Czy z tym przebierańcem?

MATKA

Wybacz, Stanisławie, ale nie chodzę na rauty z nieznajomymi, to musi być jakiś krewny Franciszki.

ADMIRAŁ NOGI

(kłania się po japońska) Jestem Nogi, sławny admirał, pobiłem Rosjan pod Cuszimą. Franciszka przykleiła sobie moje zdjęcie na pokrywie kuferka, tuż obok aniołów i świętych pańskich. Jestem święty Nogi, najlepszy od bólu stóp i zwyciężania Ruskich.

Admirał, powłócząc lekko nogą, siada na ceratowej kanpce obok Matki.

MATKA

Proszę tu nie siadać, na tej kanapce sypiał Józef Piłsudski.

ADMIRAŁ NOGI

A, to przepraszam, nie wiedziałem, walczyłem wtedy pod Cuszimą. My święci popełniamy niekiedy drobne błędy, lecz na szczęście nie zaliczają się one nawet do grzechów lekkich.

OJCIEC

Moja droga Franciszko, bardzo cię proszę ‒ wyprowadź stąd Admirała i przynieś przy okazji piwo, tylko „Reicha”, i żeby było zimne.

Nad sceną rozświetlają się lampiony, powstaje imitacja warszawskiego Ogrodu Saskiego z fontannami, łabędziami, sztucznymi ogniami. W oknach „Villi” pojawia się orkiestra dęta w paradnych mundurach, grająca „Fale Dunaju” Iwanowiczi lub „Wzgórza Mandżurii” Szatrowa. Nastrój przyjemnej, pamiętającej carskie czasy zabawy.

DZIADEK

Kiedyś nie chciano mnie wpuścić do Ogrodu Saskiego, nie wiedzieli, że jestem honorowym obywatelem Petersburga i mam niezbywalne prawo przebywania w ogrodzie, kiedy tylko będę miał na to ochotę. Musiałem to wyjaśnić stójkowemu przy pomocy laski.

MATKA

Ach, mój niepoprawny brat, znowu widziano go w cerkwi, ożenił się z Rosjanką, córką generała. Tak lubi jeździć konno i nie boi się śmierci. Boi się tylko ciebie, Stasiu, i nic na to nie może poradzić.

OJCIEC

Empiria nas uczy, że zawsze umiera ktoś inny.

ANTONI S.

(zagląda do akwarium) Co żaby jedzą w zimie?

OJCIEC

Nic.

ANTONI S.

To dlaczego tak wyblakły?

OJCIEC

Widocznie o tym nic wiedzą. Musisz, synu, złapać im kilka much, albo ja to zrobię, jestem w końcu lekarzem. (uderza w powietrze packą na muchy, wchodzi do trzeciego pokoju „Villi”, w którym spotyka Franciszkę, zaczyna ją badać słuchawką) Franciszko, masz muchy?

FRANCISZKA

Strzykanie mam, bóle mam, ale muchy?

DZIADEK

Nie uznaję zapałek, tylko hubka i krzesiwo, podkóweczki skrzeszcie ognia, bo dziewczyna tego godna. Pamiętam, jak pod Port Artura oficerowie marynarki rosyjskiej schronili się w twierdzy, pozostawiając w porcie opuszczone okręty. Jeden z kapitanów obserwował przez lunetę port i co pewien czas wykrzykiwał nazwy zatapianych pancerników, krążowników czy torpedowców. Wtedy wydobywano kasę okrętową, gdyż kasy były przezornie zabrane do twierdzy, i następował podział gotówki. „Jekatierina Wielikaja” ‒ krzyczał kapitan, padawaj diengi, „Boris Godunow, padawaj!”

ADMIRAŁ NOGI

(z „Villi”) Padawaj!

BRACIA POLATKIEWICZE

Padawaj!

OJCIEC

(do Matki) Wyobraź sobie, co zrobił ostatnio nasz Śmiarowski, no wiesz, mecenas Śmiarowski, akwokat. Otóż, w czasie przyjęcia rozmawiał z prokuratorem okręgu warszawskiego i pyta tego prokuratora: „Czy sznur, na którym wiesza się skazańca, jest przepisowej grubości? „Chyba tak” ‒ odpowiada prokurator. „Czy używa się parę razy tego samego sznura?” ‒ „Nie, sznur musi być nowy” ‒ mruczy prokurator. „Wiele kosztuje arszyn takiego sznura? ‒ drąży sprawę Śmiarowski. „Cóż pan ciągle o tym sznurze” ‒ obruszył się prokurator. A na to nasz mecenas: „A o czym ja mam z carskim prokuratorem mówić?”

Milknie carska muzyka, Stryj Józef bierze do ręki skrzypce, zaczyna grać „Ave Maria” Schuberta.

DZIADEK

Czy nauczyłeś się już portugalskiego?

STRYJ JÓZEF

Uczę się norweskiego i stenografii żydowskiej, jednak najbardziej kocham język „neoromani”, „Linguo neoromani” mówiąc dokładnie.

Wszyscy obecni na scenie wznoszą hasło: Ludy romańskie i anglosaskie łączcie się!!!

STRYJ JÓZEF

No właśnie, musicie pamiętać, że w „linguo neoromani” rzeczownik ma stałe końcówki: „o” w rodzaju męskim i nijakim, „a” w żeńskim, a sufiks „s” tworzy liczbę mnogą. Na przykład „babo” ‒ ojciec, „baba” ‒ matka, „aktoro” ‒ aktor (tu przerywa, zwraca się do widowni) No, jak będzie aktorka? no, jak pani sądzi? (ludzie nie są pewni) ‒ „aktora”? A nie, droga pani, „aktoressa”, „condo” ‒ hrabia, a jak hrabina? „conda”? Oczywiście że nie ‒ „condessa”, proszę to raz na zawsze zapamiętać: „condessa”. Przypadki w „linguo neoromani” uskutecznia się przy pomocy przyimków „de” ‒ dopełniacz, miejscownik, narzędnik i „da” w celowniku, a pierwszy przypadek równa się czwartemu. Przyimek „da” służy także do oddzielenia jednego czasownika od drugiego. W razie wątpliwości można go opuścić. Należy go koniecznie opuścić po czasownikach „deben”, „lassen”, „osen”, „saven”, „vulen”, po których następuje bezpośrednio zaimek osobowy w trzecim przypadku. Posłuchajcie, pamiętając, że „rapien” znaczy „porywać”, „ubidien” ‒ „być posłusznym”, „semper” ‒ „zawsze”, „stricti” ‒ „surowy”.

Stryj Józef wygłasza na różne sposoby poniższą kwestię.

Jeneralo russi Suvorof, cui turcos et polonos, italianos et helvctos conossan bone, tenievan stricti disciplino. Ma mas notabile estevan cio, che lui ‒ idemi metevan si sub sui proprii comando, et ben sovente suis adiutantos debevan comanden lui cuesto el cuclo in sui nomo, che lui acomplisevan semper punctuale...

W trakcie słów Stryja wszyscy wolno wychodzą, znowu słychać dźwięki „Ave Maria” ‒ tym razem grane spoza sceny. Na łóżku leży Dziadek, obok niego stoi Antoni S.

DZIADEK

Nie zwracaj uwagi na Józefa, on jest geniuszem, geniuszom trzeba wiele wybaczyć. Na szczęście nie pisze wierszy, pamiętaj, Antoni, nie pisz wierszy, już lepiej zajmij się astronomią, albo maszynami do liczenia. Nie ma nic gorszego, niż piękne pisanie pod siebie... Podaj mi fajkę, wolę umrzeć z fajką w ręce, papierosy to ruski obyczaj.

STRYJ JÓZEF

(monotonnie) Unfoie lui cstcvan ben iriti contra un soldato, cui mancon aliquo in servicio el comenzon iam da baten lui...

DZIADEK

Wiesz, że widziałem Napoleona, miał wielką czapkę i tak jakoś smutno patrzył, jakby coś przeczuwał. (po chwili) Chcę już umrzeć, zaopiekuj się Józefem i moją fajką, ani on, ani ona sami sobie nie poradzą.

STRYJ JÓZEF

Suvorof cesson intantc da baten soldat et dicon: „Si jeneralo comandon, se deban ubidien”.

DZIADEK

No właśnie.

Gasną światła, pozostaje tylko punktowe skierowane na twarz Dziadka zastygłą, z grymasem śmierci; na scenie pojawia się tajemnicze widmo ‒ jeździec na koniu, w półmroku nie bardzo wiadomo kto to jest, może śmierć, a może ktoś zupełnie inny. Punktowy reflektor stopniowo traci swoją siłę, zapada cisza.

 

 

Scena IV ‒ Pikador

Widmo na koniu z odsłony poprzedniej wolno przesuwa się przez scenę. Jak się okazuje, jest to po prostu kukła pikadora, którą można potraktować bądź w tradycyjnym „stylu hiszpańskim”, bądź też bardzo umownie ‒ jako hybrydę różnych stylów i odniesień kulturowych: od jeźdźca Apokalipsy do Wieniawy Długoszowskiego, Pierwszego Ułana II Rzeczpospolitej. Sztuczny pikador powinien co jakiś czas przesuwać się na kółkach i wykonywać charakterystyczne dla tej profesji lub powołania gesty. Sceneria, oprócz nieustannie obecnej w tle „Villi dei Misteri” z pokojami, w których „dzieją” się nadal pantomimiczne fragmenty poprzednich scen, to bardziej albo mniej dokładna rekonstrukcja kawiarni poetów „Pod Pikadorem” z namalowanym wielkim mecenasem Kuśmidrowiczem ‒ symbolem mieszczańskiego kołtuństwa, i wielkimi plakatami, wśród których wyróżnia się na pierwszym planie jeden z napisem „Dyktatura poetariatu”.

Wszyscy obecni, a powinien tu być obecny cały zespół, śpiewają „naszą piosenkę”. Na scenie pojawiają się Poeci. Nie muszą oni być wiernym przypomnieniem Tuwima czy Lechonia, raczej owym „poetariatem”, reprezentantem kondycji poetyckiej, a nie konkretną osobą. Przytoczone poniżej fragmenty i dialogi mogą być wygłaszane wymiennie przez poszczególne persony dramatu, ważny jest nastrój na poły wiecu, na poły dadaistycznego, nastawionego na epatowanie „kołtuna” mityngu.

‒ Bruderszafty z poetami za 50 marek.

‒ Podwójne bruderszafty za 80 marek, rabat dla wytrwałych.

‒ Bruderszafty z pięknymi kobietami ‒ 30 marek, płaci oczywiście kobieta.

‒ Bruderszafty z dziećmi są niedozwolone.

‒ Bruderszafty z grafomanami za specjalną dopłatą.

‒ Uścisk dłoni poety ‒ jedynie 5 marek.

‒ Kopniak wykonany przez wybitnego artystę ‒ za darmo.

‒ Doktor przepisał nam forsę trzy razy przed każdym jedzeniem.

‒ W czwartki nie przyjmujemy nikogo, z wyjątkiem pokarmu.

‒ Zabrania się głośnego zgadywania rymów.

‒ Wszyscy niebiescy materiałowie dobrze się naszają.

‒ „Tamara Indienne” ‒ łagodnie przeczyszcza nie przerywając snu.

‒ Dzieci amerykańskie w darze dla Polski. Podobno każdy Polak ma dostać jedno dziecko amerykańskie.

‒ Zamienię nazwisko „Kanarienvoger na „Sołowiejczyk”.

Antoni S. staje za specjalnie w tym celu przygotowaną mównicą, woła starając się przekrzyczeć panujący na scenie hałas.

ANTONI S.

Na mównicy należy zachować postawę spokojną, opierając ręce o krawędzie mównicy i wykonując w  toku przemówienia lekkie ruchy korpusem w tył i przód.

Antoni S. kiwa się w myśl tych wskazówek, sala wolno uspokaja się i ucisza.

ANTONI S.

Tak jak z larwy wyfruwa motylek, tak ze studenta wyfruwa magister, doktor, profesor zwyczajny i tym podobni lub tym podobne, jeżeli student jest płci żeńskiej. Tym bardziej że motylki fruwając na barwnych skrzydełkach, zapładniają każdą roślinkę, nie bacząc na międzynarodowe związki i sojusze, wśród których najważniejsze bywają związki krwi i poglądów na życie, jak to bywa w Anglii, we Francji, w Niemczech, we Włoszech i Japonii, która dzieli się na dużą i małą Japonię, bez względu na porę dnia i roku. Musimy obecnie reaktywować związki studenckie, studenci powinni wybrać prezesa, wiceprezesa, zastępcę prezesa, sekretarza prezesa i oczywiście sekretarkę, pamiętając, że zawsze spoza pagórków niepokoju wyłania się twarz pełna brzdęku. O piękny widoku! Ale nie tędy droga, tym bardziej że niedaleko stąd wieczorami przelatuje bażant ‒ ten struś Północy z cichym chichotem, który...

Jeden z Poetów wdziera się na mównicę, całuje Antoniego w rękę, wypijają bruderszaft krzycząc: „gorzko, gorzko”. Antoni po spełnieniu toastu wygania Poetę z mównicy, okładając go kijem. Następnie powraca, by kontynuować przemówienie, kiwając się według instrukcji podanej na początku.

ANTONI S.

Czwarty wymiar, czyli piąte koło przestało już być tajemnicą. No, chyba że dla panów teoretyków. Każdy z nas przecież umie do dwóch zliczyć, a dwa i dwa to przecież cztery. Więc mamy tak ‒ pierwszy wymiar, drugi wymiar, trzeci wymiar, czwarty wymiar. Ad astra! Doktorzy nam każą mówić aaao, a przecież „a” jest to dźwięk czysto słuchowy, nie mający żadnego znaczenia dla medycyny. A jednak doktorzy, na przykład z wyspy Samoa ‒ „samo-a” powtarzam, nigdzie się nie ruszają, a nam każą nieustannie podróżować. To są wszystko zamki na lodzie.

Ponowny szturm na mównicę jednego z Poetów, tym razem udany ‒ Antoni S. zostaje przepędzony kijem i pocałowany w lewą dłoń.

POETA

Rodacy! Obywatele! Śmiechem i wzgardą uderzy was Przyszłość w twarz, wy ‒ chore chwasty wielkiej wojny i wielkomiejskie lizusy, zblazowane subtelniaki, kokocie pieszczochy, zidiociali karciarze, fircyki, hochsztaplery, śliskie wymoczki, wyfiokowane matołki obojga płci, rozleniwione pachołki mody i luksusu, wyblakłe i mizerne postacie dandysów dawnej Europy! Musicie spłynąć i zginąć z tą wielką kąpielą krwi!

OKRZYKI Z WIDOWNI

Hańba! Precz z żydokomuną! Skreślić z programu tych pachołków Moskwy znieważających młodzież narodową! Żydzi na Madagaskar! Wspaniałe! Cudowne! Porywające! „Czarna wiosna”! „Czarna wiosna”!

Widownia domaga się recytacji wiersza Antoniego pod tym tytułem. Tutaj inwencja realizatora powinna błysnąć! w całej pełni, bowiem wiersz jest zbyt długi, aby przytaczać go, a tym bardziej recytować w całości. Dlatego proponuję deklamację pierwszej strofy:

„Już wam nie będę płacił śpiewem,
Czuję pod nogą twardy grunt!
I gniewem
Zachłyśnie się mej pieśni bunt!”

Można kontynuować recytację, w takim przypadku słowa wiersza powinny wywoływać prezentowane przez aktorów „żywe obrazy”, utrzymane w duchu rewolucyjnym i postępowym, ale bez przesady. Szczególnie podatne są tu fragmenty o sapaniu lokomotywy, o cieniu krat i o wyjściu dzielnych oddziałów na wojnę. Jedynie konieczna strofa to ta, która odnosi się do pisania w wielu językach.

ANTONI S.

„Chcę pisać po grecku,
Chcę pisać po francusku,
Chcę dziś pisać po niemiecku,
Chcę dziś pisać po turecku,
Po włosku, chińsku, po rusku!
Czarnym Arabom znad Eufratu,
I ludożerczej z Zambezi sekcie,
Chciałbym powiedzieć, tak jak brat bratu,
Słowa w ich własnym dzikim dialekcie”.

Na scenie pojawia się stryj Józef.

STRYJ JÓZEF

To bardzo dobrze. Potrzebne są samouczki: turecko-chiński, rusko-zambeziński, arabsko-grecki. Wprawdzie nie znam jeszcze zbyt dobrze dialektu ludożerców, ale mogę się go nauczyć. Wystarczy tylko kogoś pożreć, a słowa przyjdą same.

ANTONI S.

Co stryj opowiada, słowa nigdy nie przychodzą same, najczęściej ktoś je do nas doprowadza, do słów potrzebni są żandarmi.

Swoją obecność ujawniają Bracia Polatkiewicze, którzy zaczynają porządkować scenę, uciszać zbytnio rozkrzyczanych dyskutantów. Mówią przy tym tekst pozornie odbiegający od wykonywanych czynności w sposób niepozwalający na jakąkolwiek uwagę czy dyskusję. Tekst ten powinien zabrzmieć dosyć groźnie pomimo swego ewidentnie absurdalno-humorystycznego rodowodu.

BRACIA POLATKIEWICZE

(mówią na zmianę) Gdy zobaczysz tonącego topielca, nie krzycz jak osioł, nie wołaj na ludzi, bo tylko go nastraszysz. Przyjrzyj mu się wpierw zza krzaka, a gdy zobaczysz, że gra warta świeczki ‒ poczekaj, aż dobrze nasiąknie wodą, odejdź i wróć po obiedzie. Wtedy przycupnij w sitowiu i wab. Gdy zwabiony topielczyk zbliży się z ciekawością do brzegu, trzepnij go po łbie kijem, żeby się znów wody nachłeptał. Potem już możesz go wędką łacno wyłowić. Przy cuceniu pamiętaj o zasadzie: klin klinem! Kompres na czoło, obmycie ciała wodą, prysznic i szklaneczka do wewnątrz. Przytrzymaj go nad prymusem, by ocknął się przynajmniej na chwilę. Gdy już wypowie swoje imię, o nazwisko go nie męcz ‒ tylko powieś go na drzewie w miejscu ciepłym, ale przewietrzonym, w celu wysuszenia.

Rozbrzmiewają dźwięki „Etiudy rewolucyjnej” Chopina, ktoś, może drugi z Poetów, próbuje deklamować tekst „Mochnackiego” Jana Lechonia, muzyka zagłusza jednak jego słowa. Uczestnicy spotkania w pozach zamaszystych i romantycznych, aczkolwiek kontrolowanych przez Braci, schodzą ze sceny, niosąc transparenty, mównicę, krzesła. Pozostaje jedynie stół, za którym siedzi mecenas Kuśmidrowicz jedzący karpia, gęś i melbę. Kukła pikadora (a może Pikadora?) objawia się po raz ostatni. Brat Polatkiewicz demontuje ją, rozkłada na czynniki pierwsze, pomocne w scenie następnej. Nie wiadomo kto ‒ czy kukła, czy Polatkiewicz wykonują przy tym gesty jakże erotyczne i pikantne, wśród których podnoszenie i opadanie piki jest gestem jeszcze najbardziej cenzuralnym i przyzwoitym. „Etiuda” milknie, Kuśmidrowicz dojada melbę, fragmenty Pikadora (a może pikadora) są rozrzucone w nieładzie na scenie.

 

 

Scena V ‒ Machiny

Na scenie pojawiają się Ojciec i Antoni S. Pchają przed sobą modele ornitoptera ‒ samolotu z ruchomymi skrzydłami i pneulota, jak łatwo się domyślić samolotu pneumatycznego. Kolejni bohaterowie wydarzeń przynoszą ze sobą zegary, z których każdy wskazuje inną godzinę, żniwiarki z antenami i radarami, trupie czaszki. Na środku powinna królować szafa, model specjalny służący do rozbierania, oraz resztki naszego Pikadora. Klasyczna anarchia przedmiotów martwych, pozbawionych troskliwej ręki człowieka. Nad deskami sceny unosi się lekki opar imitujący gazy bojowe (o prawdziwych gazach bojowych możemy tylko pomarzyć). Postaci z wyraźnym trudem przeciskają się pomiędzy zgromadzonymi machinami.

ANTONI S.

Czy Ojca nie niepokoi, że technika wyprzedziła naukę o człowieku? Siedzę spokojnie w hotelu w Londynie i cóż widzę? Japończyków, którzy oglądają sobie aparaty fotograficzne; do czego to kiedyś dojdzie, naprawdę trudno przewidzieć.

OJCIEC

Technika to najbardziej lewe dziecko wśród nieprawych.

ANTONI S.

Nie znoszę samochodów, to dzisiaj nasz wróg numer jeden.

OJCIEC

Noe nie zabrał ze sobą do Arki samochodów, a i tak się rozmnożyły.

ANTONI S.

Czytałem ostatnio o przedziwnych wynalazkach. Weźmy taką szafę do rozbierania. Sama rozbiera, a potem sama zasypia i nie musi zażywać mepavlonu.

OJCIEC

Bezsenność wśród szaf garderobianych jest ciągle rzadkością.

Szafa do rozbierania zaczyna się poruszać. Jest to mobil nieudolnie wymachujący czymś na kształt wiatraka, na którego skrzydłach zawieszone są części garderoby. Szafa próbuje rozebrać Antoniego S., ale jej się to nie udaje.

ANTONI S.

W dzieciństwie chciałem być strażakiem albo dorożkarzem. W powozie zawsze siadywałem pomiędzy siedzeniami na specjalnej ławeczce. Później zniknęły powozy i ławeczki i nie mam teraz na czym siadywać. Fotele nigdy nie zastąpią porządnego zaprzęgu.

OJCIEC

Ostatnio dużo czytałem o dinozaurach. Czy zauważyłeś, że szpik ichtiozaura jest idealny do wódki?

ANTONI S.

Ojciec jak zwykle sobie żartuje, podczas kiedy mnie chodzi o szczęśliwą przyszłość ludzkości.

OJCIEC

W przyszłości nie będzie.

ANTONI S.

Czego nie będzie?

OJCIEC

Nie będzie rąk i nóg oraz włosów.

ANTONI S.

Dlaczego?

OJCIEC

Zanik, cywilizacja, za 1000 lat ‒ sam mózg.

ANTONI S.

Skąd Ojciec o tym wie?

OJCIEC

Powiedział mi pewien filozof, Wysocki, ale ten z kapeluszem z piórkiem, bo jest ich dwóch.

Rozjaśnienie świateł, oświetlona jest również widownia, na scenę wchodzą kolejne postaci, słychać dźwięki „Walca łyżwiarzy” lub utworu Jacaba Pazellera „Herkules fiirdói enlek”.

STARY ŻYD

(pod pachą niesie radio) To, że Amerykanka mówi przez radio, to jest mało. Co ona mówi ‒ to tyż nie jest dużo, a pożyczki dolarowej to oni przez radio nie dadzą.

FRANCISZKA

Mój znajomy strażak kupił radio za 20 złotych, a w nim to samo nadają, co u tego introligatora z trzeciego piętra, co na wiarę z kobietą żyje.

MŁODY ŻYD I MŁODA ŻYDÓWKA

Słuchajcie, Zadkinówna. (oboje nachylają się nad radiem wniesionym wcześniej na scenę, z którego dobiega hałas wielu stacji nadających jednocześnie) Czy słyszycie wielojęzyczną pieśń Kosomosu? Ten chaos niebytu. Wiecie, że ja lubię ten rytm cywilizacji, te kroki, które rozlegają się w naszych czasach, te światy maszyn działających na mnie jak narkoza.

MŁODA ŻYDÓWKA

Wy, Szwalbe, jesteście człowiekiem współczesnym.

BRACIA POLATKIEWICZE

(zwracają się do widowni) No, kto wynalazł rower. Nie wiecie? ‒ profesor della Rowera, oczywiście. A radio? Tu mogą niektórzy pamiętać, ale zbywa się ich pogardliwym oświadczeniem.

Duńczyk. Erik Radjon.

A czcionki?

Jaki tam Gutenberg, Czech, Słowianin, Marian Czcionka.

A automobil?

To proste ‒ Francuz, Henri Atomobile.

Syfon? Rosjanin, Josip Stiepanowicz Syfon.

A piwo?

WSZYSCY OBECNI

Polak, Jan Piwo, z Radomia.

BRACIA POLATKIEWICZE

A kto resztę?

WSZYSCY

Resztę Edison.

Robi się wielkie zamieszanie, milknie „Walc łyżwiarzy” lub „Herkules fiirdöi enlek”, słyszymy dźwięki melodii charakterystycznych dla audycji radiowych z lat dwudziestych, aktorzy potykają się o przyniesione przedmioty, próbują tańczyć fokstrota lub charlestona. Ponad wszystkim wybija się głos Antoniego S.

Gazy bojowe. Jaki to praktyczny wynalazek. Nie zajmują dużo miejsca, można przed nimi ostrzegać przy pomocy syreny.

OJCIEC

(poruszając się jak we mgle) Ostatnio widziałem afisze reklamujące pokaz wojny gazowej. Ciekawe były napisy końcowe: „Na żądanie publiczność może doświadczyć działania gazów łzawiących. Wejście jeden złoty”. To nie jest drogo, zważywszy, że dzieci i żołnierze płacą połowę. Wojna przyszłości będzie przypominać dziecinną zabawę ‒ kto się pierwszy rozpłacze, ten przegra. Naród przegranych będziemy nazywali beksą, aż do następnej okazji. Można by też za dwa złote pokazać postrzał w brzuch, za dwa pięćdziesiąt amputację nogi lub trepanację czaszki i na dodatek za darmo przestrzelenie płuca.

ANTONI S.

Ojciec jak zwykle przesadza. W przyszłości będziemy jeździli elektrycznymi windami ubrani w drew-niane trepki. Na filmach ukazujących wiek dwudziesty piąty wszyscy zawsze chodzą w trepkach i owijają się w plastykowe prześcieradła.

OJCIEC

Przyszłość należy do inżynierów i lekarzy. Zobacz, jak ostatnio wzrósł u nas ruch budowlany ‒ budują baraki dla inteligencji.

Uczestnicy sceny ubierają maski przeciwgazowe, starają się wyłączyć radio, zatrzymać szafę do rozbierania, podnieść na swych barkach ornitopter. Po obu stronach „Villi” opuszczaneelektryczne windy, z których dobiegają kolektywne śpiewy.

Śpiew z pierwszej windy

Belgowie, Serbowie, Polacy,
Anglicy, Turcy i Szwedzi,
Rycerze stali
I miedzi

Wszyscy spod masek

„I miedzi”

Śpiew nadal

Ze wszystkich lądów i miast,
Zrównali
Się oto przy pracy,
I wracają z podniebnych swych gniazd

Wszyscy

„I miedzi”

Śpiew

Ręka z ręką stopiona,
Złączona, zrosła jak gwint.
Ozdobiły się nasze ramiona
Skrzydłami stalowych wind,
Z chłopem połączył się chłop

Głosy spod masek

Czy to nie przesada?
Czy to po chrześcijańsku?

Śpiew

Z chłopem połączył się chłop
Jak beton spojony z żelazem.
Zatrzyma się ziemski glob,
Jeśli tylko krzykniemy: stop!
Jeśli tylko krzykniemy to razem.
Razem,
Razem!

Wszyscy powtarzają: „Stop”, „Glob”, „Chłop”, „Razem”, „Razem”, chłop łączy się z chłopem, gwint ze śrubą, śruba z nakrętką.

Śpiew z drugiej windy (też kolektywny)

Oto wracamy z pracy,
Wojacy
Bez broni i szbli,
Artylerzyści elewatorów,
Kawalerzyści elektrycznych kabli.
Żelazem dzwoni nasz chód
Tryumfalny!
My, piechurzy ze stalowych hut
I z kopalni... itd.

ANTONI S.

Ziemia jak motor pod gazem.

Wszyscy

Razem, razem, razem, razem.

Uczestnicy sceny nie mogą się opanować, zrywają maski, wsiadają na ornitopter, wchodzą do szafy, uspokaja ich jeden z Braci, wołając

Już były fale mówiące,
Fale malujące,
Maszyny śpiewające,
Domy ze szkła...

Popatrzcie na taki rower. To żaden wynalazek, bo ino dupa siedzi, a nogi jak chodziły, tak chodzą.

UCZESTNICY

Ino dupa siedzi, a nogi chodzą, jak chodziły, ino dupa.

POLATKIEWICZ

Albo ci inżynierowie. Byłem ostatnio przy kopaniu studni, patrzę: zapuszczają sztangę. Raz. Nic. Nie chwyciło. Drugi raz ‒ nie chwyciło. Inżynier się zamyślił. A ja mu tylko powiadam ‒ spróbuj pan raz jeszcze. No i co powiecie? Za trzecim razem chwyciło, beze mnie by sobie nie poradził.

Machiny rzucane są na jeden stos, przestają się poruszać, wymachiwać skrzydłami, gaz pełza po scenie coraz większym natężeniu, słychać dźwięki fokstrota przemieszane ze stukotem żołnierskich butów. Spoza sceny słychać jakby niepewną i zamierającą „naszą piosenkę”.

 

Koniec części pierwszej

 

Część druga      Część trzecia 

 

 

INDEKS    |    BIOGRAFIA   |   POEZJA ‒̵ PROZA    |    KSIĄŻKI   |   Recenzje   |   FILMY    |   FOTO    |   KONTAKT    


Copyright © Okoń Waldemar