Waldemar Okoń ‒
Poematy nadziemne, 2000
Najbardziej znużonemu pokoleniu
Poemat pesymistyczny
Znalazłem złote serce
przykryto je gazetami należało do nikogo
psy przegryzły gazety i celofan świąteczny i nasze ręce
sięgające by podnieść z ziemi ocalić wywyższyć przedmiot
z czekolady powleczonej złotem niedługo coś zmieni się coś ocalimy
przed zniszczeniem po wojnie powstają z martwych ziemie i ludzie
nawet serca biją goręcej płynną strugą metalu który nie potrafi umrzeć
jest niezniszczalny pamiętasz nasze obrączki zakopane pod kamieniem
nasze groby rozryte przez zwierzęta
niczego nie pamiętam
jestem z cynfolii mam sztuczny wzrok protezy
sięgające nieba i nie zgubiłem złotego serca nie widziałem psów gazet
pytam rozbieram z kolejnych warstw uderzeń może należy do was
i coraz trudniej jest przełamać otwarte drzwi tutaj nie ma nikogo
wyszli do pracy zapomnieli przybić numery wytatuować cyfry wypić wódkę
stojącą pod progiem uwierzcie mi przeżyłem jasność widziałem
cztery morza splecione w jedno cztery światy pod moimi oknami przepłynął
wielki okręt o czterech burtach o stu żaglach z marynarzami którym wydarto
życie widziałem burzę pianę spływającą krwią drzewa na pokładzie
sen który nie mógł przemienić się w człowieka wody złociste rozpościerały
swe wrota pochłaniały dom w którym mieszkamy
po zielonej ścianie biegną puszyste zające pluszowe lwy miękkie pumy
w kałuży leży zużyta prezerwatywa buduję nowy dom
stary pochłonęły fale wyciekające z opakowania
z pudełka na którym narysowano łąkę na której pasie się krowa
na której siedzi biały ptak nad którym lecą obłoki
serce uciska tętnice płuca aż zabraknie powietrza
aż umrzemy ponad niebem tworzonym w trudzie wszechświata
pokoleń które przepędziły wściekłego psa
z pamięci z wnętrza
z serca należącego
do nikogo.
Happening
Białe pielęgniarki
jak konie podnoszą nogi podnoszą czepce z czarną opaską
biorą udział w wyścigach ponad przeszkodami
pryska mlecz gryziemy wędzidło nie zatrzyj sobie oczu
oślepniesz od blasku
zranisz
białe pielęgniarki niosą pomoc
jak kukłę owiniętą w całuny jak siodło założone na plecy
ogniwo nie czyni łańcucha
pozwólmy im żyć przez chwilę rozebrać się po zmianie
umyć krocze położyć stopy powyżej głowy
niech odpłynie krew i przyjdzie czas zapomnienia
po linie biega małpa gra na katarynce nie żąda pomocy
jest zdrowa jak dziewczyna o białej twarzy jak krzyże
zwisające z sufitu jak reflektory przyczepione do czoła
nie krzycz kiedy ominie cię ich światło
na drzewie siedzi artysta gryzie palce mówi ptasim głosem
kiedy witamy go nie odpowiada lepi swój język z okruchów śliny
z papieru z ulicy na której siedzimy zajęci czyszczeniem paznokci
białe pielęgniarki przewijają nas wyciągają śliskie struny
wnętrzności wypadają pomiędzy koła płynie farba
z żółtego kartonu z kanałów przypiętych do piersi
jak gwiazda jak księżyc jak niewiedza
patrzysz na skrzyżowanie na znaki dawane tajemnie przez ludzi
przejdź na drugą stronę ktoś zwilży ci wargi poda szklankę wody
gdzieś zniknęły białe konie poruszające nogami w takt walca
musimy wrócić do pracy skończyło się święto
artysta schodzi z drzewa pielęgniarka idzie na dyżur
odwija lalkę ubiera fartuch
tak nas nauczono : najpierw nóżki później rączki
lalka zamyka oczy nie widzi niczego nie omija przeszkód
ma jeszcze czas
na sprawy osobiste.
Siedziba na całe życie
Chciałem napisać dom nad oceanem nad oceanem pomarańcze
stare meble i ciebie nad kołyską
nie mamy domu nad oceanem mieliśmy kosz opleciony płótnem
w kwiaty w koszu córeczkę kosz stał na dwóch krzesłach
skąd weźmiemy stare meble jak napiszesz jak staniesz się sławny
skąd pomarańcze psa nowofunlanda popatrz przez szkło pod światło
będziemy z monogramem pies będzie miał pchły ugryzie własny ogon
jak smok powrotu jak fale z których wyjdą kolejni przyjaciele
posiadłość otoczona wyspami
gdzie woda bywa spalona ogień wilgotny i kto przyniesie nam ulgę
pociechę obierze owoce przyleci samolotem
ze srebrnymi naszywkami abyśmy mogli przywitać go na progu
ja z fajką ty w kimonie albo w mantylce na marginesie pies
i dziecko które wyszło z morza
piszę od rana wypluwam litery pokrywam nimi obrus stół dywan
otrzymane w prezencie ślubnym i nie ma już wolnego miejsca
i ja sam nie mam już gdzie się schować przed przypływem
przed natłokiem oferowanych psów mebli snów o pomarańczy
płyniemy przez pustynię przez osiedla na linach na lianach
i niosą nas samoloty zrobione z papieru i niesie nas wiatr
którego włosy utkane są z niepojętego materiału
aż dostąpimy łaski przekręcimy klucz i odetchniemy
przynajmniej raz
a na stole – popatrz – leży południe nabrzmiałe i gorące
rozwijane łupinami barwy indygo barwy kokosu i nie wie
że nie to jest
najważniejsze w życiu.
Polskie drogi
Przypominam sobie
wiesz kiedy przypominam
moje podniebienie staje się jak z drewna
suche wygięte w profil tamtego słowa
złamane ciszą zbyt wielką by życie mogło przetrwać
wahadło kule z resztek jedzenia leżących na stole
był sad był las byli mieszkańcy
liczący na przyszłość na jutro przywiozą koszule pończochy
zielone rękawy prześcieradła wytarte w praniu
i boli cię głowa może dać ci tabletkę nasenną proszę podpisać w tym
miejscu język zwilżony octem biegnie w drewnianym pudełku
na ścianach ślady świetności kobieta rozbiera się do skóry
do łona grają głośniki przechodzą pochody w górniczych czapkach
ze skrzyżowanym kilofem i młotem przypominam pomnik wykuty w lodzie
w zebranej z pól zawiei na obrzeżach piasku rośnie mech
i nikt go nie zrywa budujemy coraz więcej proszę podpisać
numer klucza pokoju kiedy coś zginie obciążymy pana
kiedy ja zginę kto zostanie obciążony moim przeznaczeniem
płynącym odtąd ponad korzeniami sosen ponad kapliczkami
powtarzam pierwsze akordy na kołatkę i frasobliwego
pomalowali mu oczy na niebiesko by nie patrzył usta na czerwono
by nie krzyczał
nie wołał o pomstę o chleb wyrzeźbiony z cedru
ze świerków splecionych igłami w ciasny zawój w niezmienność
przypominam dym wydobyty z kopców kiedy prosił o smak wody
o nieznany zapach barwę nie pamiętając
o skazaniu nas na istnienie
na obraz i podobieństwo
do ukrzyżowanych.
Zwykła opowieść o raju
Za nami stoi dziecko
trzyma w rączce rysunek ogrodu pełnego kwiatów i słońca
w prezencie dla tych którzy odeszli daleko
zostaliśmy wypędzeni i pozostawiono nam jedynie pamięć
o bezkresnej łące o miłości w cieniu obnażonych gór
i dolin w głębi siebie mówiliśmy bezgłośnie drżąc od meteorów
od planet i nasion połączonych w jedno w owocu twego żywota
który tam poczęłaś i za który wygnano nas niewinnych grzesznych
ognisty miecz uderzył bezszelestnie i poznałaś wstyd nagość menstruację
za nami rosła gwiazda wypalała kraty ślady na naszych plecach brak jutra
i miał narodzić się Kain spłodzony jeszcze w raju
miałaś wtedy zaledwie osiemnaście lat
ja miałem dwadzieścia i nie mieliśmy mieszkania nie znaliśmy schodów
naszego piętra pierwsze sprzęty zrobiłem sam nie było gdzie ich wstawić
później urodził się Abel płakał często w nocy jakby skarżąc się
na rosnącą obok nas pustkę dawałaś mu jeść kładłaś pod ścianami lasu
nie mieliśmy rodziców i nie miał kto nam pomóc nauczyć nas życia
nasz jedyny ojciec opuścił nas i odszedł by wędrować bez końca
może spotkacie go kiedyś wiecznego tułacza
ale teraz prosimy o pomoc o dary mogą być przysyłane
na Babilon nie mamy stałego miejsca zamieszkania kiedy zobaczycie
naszych synów bawiących się w piasku pamiętajcie że jeden z nich
musi zostać mordercą a drugi ofiarą
przydałoby się coś z odzieży gdyż nadal jesteśmy nadzy
i nie wiemy kiedy skończy się ten zmierzch światła pomimo przepowiedni
i znaków on skazał nas na siebie
czworo ludzi bez dachu nad głową
może gdy dostaniemy pierwszy klucz i nadejdzie pierwsza śmierć
zatrzymamy się tu na zawsze
bo dokąd stąd iść nie możemy zostawić Kaina
tak jak nas pozostawiono bez mieczów ognistych
w kraju z dostępem do morza
daleko od ziemi Nod.
Poemat podróżny
Trzy małe zakonnice z jamnikiem na smyczy pośród drzew
przechodzą do nieśmiertelności
przyciskają do piersi kościół do ust obrazek jedziemy dalej
nadal zatopieni w pociągu zajęci zbieraniem igliwia
które opadło zatarasowało tory nie myślimy o Szatanie
o jego oczach jego bezwstydnym geście kiedy przykucnięty wydala kał
na niewolników spętanych przygiętych do tablicy
twarzą do marmuru z przykazaniami jak dzieci wyjęte z trumny
putta wycięte w jednym pniu
z zadartym nosem z rozpaczą w zaciśniętych główkach
patrzymy na ich rozdęte brzuchy na śmierć podnoszącą ołtarze patrzymy
jak spalony Bóg spadł z tęczy i zabił się w czerni posadzki
jak czeka na naprawienie sandałów wyklęci razem z nim
razem z prawem zamkniętym w szklanej gablocie
w literze podobnych słów w kształcie przywiązanym do piersi
są już tętno i myśl
i kręgosłup
trzy małe zakonnice szare jak popiół jak stacyjki zachłyśnięte Stwórcą
piją z filiżanki napój zapomnienia nie widzą przelatujących pawi
oczyszczonych sandałów Boga niewolników wyzwolonych przedwcześnie
dzisiaj nie wpuszczamy
tutaj obowiązuje cisza
dzisiaj rozważamy tajemnicę niepokalanego poczęcia
i siedmiu łez świętej Brygidy
ojcowie wyjechali do miasta my też wyjedziemy do miasta
na każdego czeka jakieś miasto i jamnik za pociągnięciem sznurka
święci poruszają powiekami powstają narody
i ludzie dźwięczą jak harfa jak miedź
jak pieniądz znaleziony między piersiami upadłej kobiety
z niej nie narodzi się heros z niej nie powstanie miłość
mieszkająca w ołtarzach z wosku i cyklamenu
proszę tam nie zapalać światła tam śpią trzy zakonnice
i kto wpuścił tu tego kundla.
Stypa w międzyrzeczu
Upadł ręcznik plamy na podłodze
żałobne wdowy poprawiają szwy skrzywione podarte orchidee
lewa prawa aż do majtek świątecznych przed nami na stole szkło
popielniczki i czysta dla pamięci na tarczy złote zegarki po tych
którzy przeminęli którzy wyleczyli rozdarcie sińce po ostatnich dniach
niepokojów choroby którzy stoją nad muszlą nad wielkim uchem świata
patrzą jak podsłuchuje zaciera ślady zamienia nasz język w dźwięki
oceanów syberii gejzerów pociągnij za łańcuch nie działa
wdowy proszą o ręcznik chcą się odświeżyć
przed następnym daniem
proszę nie zajmować tych miejsc one są zajęte przez rodzinę zmarłego
réserve reservation kelnerki palą ustniki wytarte o usta o szminkę
z Pewexu nie wymiotuj na podłogę czy dobrze się czujesz
schowaj swoje klejnoty zapnij się sezamie szatnia płatna
z góry później was nie znajdę nie odpowiadamy za zaginionych
za ojców rodzin za wypadki jesteśmy pozbawieni wolnej woli
pomiędzy rzekami pomiędzy przemocą i śmiercią
trzeba jakoś przetrwać
nie musimy niczego zaczynać ani kończyć gdzie jesteś moja muszlo
gazelo w czerni nie dotykaj mnie przy obcych bo popłyniemy
zegarek wypadł z trumny pamiętasz martwy dzwonnik stał jeszcze
długo po wszystkim w oknie patrzył przed siebie na nas
jakby przestał oddychać takie złudzenie w tej samej sali
na naszych oczach umarli żyją jeden dzień jak cenne naczynie
jak chór milczący poza drzwiami
moje sumienie jest czyste
ile należy się za zniszczenie popielniczki
za gościa którym wytarto podłogę za zapchaną muszlę
i jakimi drogami popłyną statki pójdą karawany pociągi
kiedy zerwaliśmy mosty zabili śmierć do czasu kolejnej próby
kolejnego powstania z miejsc zajętych przez innych
przez rzeki płynące codziennie w inną stronę
najbardziej znużonego pokolenia.
Ludzie na sprzedaż
Wczoraj chciałem się sprzedać
ktoś chodził pod oknami przesuwał ręką po moim czole
miał szary płaszcz ludzi niewidzialnych
wołałem go nie podszedł bliżej jakby obawiał się moich zmarszczek
moich brwi źrenic otwartych na nowe prawdy
i nie ceniłem się zbyt wysoko
daj mi kilka podróży kilka kobiet jakąś palmę perłę
pustą w środku daj mi pierwszy rząd krzeseł czasem paczkę papierosów
a będę ci wierny będę cię opiewał szydził z twoich nieprzyjaciół
walczył z wrogami daj mi jeszcze kilka tytułów gazet
popatrz jak potrafię mówić umiem też śpiewać budować reduty
kruszyć kopie nikt nie zna ich tak jak ja jestem z tamtego bloku
z klatki w której odlewają się pijani faceci kiedy wyrzucą już ostatnie
pieniądze skończyłem wyższe studia od wielu lat pracuję nad stylem
nad prawami rządzącymi ruchem komet
zawsze możesz się wycofać uderzyć mnie przebić chętne do oddania słowa
moja twarz wzbudza zaufanie inaczej nie przyszedłbyś do mnie
nie tracił nocy nie poprawiał kołnierza nie liczył godzin
opuszczam się po rynnie z mgły piję zimną herbatę
dzisiaj postanowiłem obniżyć moją cenę możesz zabrać kobiety
mam żonę i dziecko pozostaw mi palmy podróże z tego nie mogę zrezygnować
bez tego jestem martwy wypełniam sobą bryłę powietrza
pozostaw morze nawet to bliskie nas wybrzuszone na północ rozpostarte
jak baldachim nad potężnym łożem gdzie będę mógł zasnąć
i sławić cię po przebudzeniu
dlaczego dzisiaj nie przyszedłeś dlaczego zostawiłeś mnie bez pomocy
mój opiekunie władco przyjacielu dobry ojcze
w płaszczu ludzi niewidzialnych moje gardło płuca oczy
muszą do kogoś należeć inaczej duszą się zaciskają jak pętla wypuszczona
z ręki ciemności i kim będzie ten drugi który przyjdzie do mnie jutro
czy mam oddać się mu
za miskę soczewicy.
Objawienia poranne
Depczę wasze twarze
wasze kartki ubrania porzucone w popłochu
mam jeszcze dwie noce dwa dni przed sobą chcę was zabić zrozumieć
w okowach bólu w pijanych słowach by ciepły wiatr przyrósł do mojej skóry
abym mógł zapełnić sobą szczelinę powiększaną codziennie
kiedy staram się zatrzymać rozstępowanie ciała ucieczkę kontynentów
jak zerwany sznur rzek zawiązanych na wargach
leżę przykuty do ciebie do matki do pytania kim jesteś
jakby zatrzymano naszą krew przed przypływem nigdy nie byłaś mną
nie potrafię być poetą wstaję przed szóstą
odprowadzam dziecko idę do pracy i nikt nie może mi pomóc
nikt nie kupi mi błękitnych butów które przepływają obok naszej łodzi
które pozostaną po nas zwilżone tobą twoim deszczem zlizywanym delikatnie
w połowie drogi kiedy braknie już nam pokarmu
kiedy rozpoczynamy kolejny ocean
kiedy przepraszamy wychodzimy przynajmniej chcemy wyjść jeden raz
za burtę za rzeźbione w miedzi galiony sprawdzasz w słowniku Galilaee,
vicisti galion Gallia est omnis divisa in partes tres pamiętasz
też jesteśmy podzieleni też zwyciężyliśmy też musieliśmy walczyć
mówiłeś depczę wasze twarze kartki patrzyłeś na zdjęcia z bohaterami
na znaczki przyklejone do ich pleców kiedy narodzą się
kolejne dzieci przestaniemy używać pełnych zdań pełnego języka
zaczniemy zaklinać powstrzymywać góry przed zamknięciem
spróbuj sprzedać swoją poezję sprzedać kartki ramiona
przybite do ulicy lepiej nie odchodź
nie odchodźmy
wyciągam ręce wyjęty z łona w którym potrafiłem żyć uśmiechać się
kopać miałem objawić prawdę i dobro i piękno
objawiłem ciemny poranek zasypiające dzieci na przystanku
i nie zdążyłem niczego podeptać zniszczyć naszczać kolorowo
moje błękitne buty przemakają poruszają się na nogach
jakby chciały oderwać się albo pozostać niezbędnymi kajdanami
przepraszam za kilka ostatnich słów.
Spacery niewinne
Na drogach naszych
bratki najsłodsze wnętrza
przysłane na kartkach kwiaty o złych obliczach
drapieżne wyrosłe spod trawy kiedy idziemy zaczepiają nas gwiżdżą
patrzą jedynym łzawiącym okiem porastają kości zakopane tu przez
dziewczynki kochające zwierzęta kotki rybki pokrywają kwitnieniem
rumieńcem jakie są naprawdę i nie pozwalam zerwać ich dziecku
ich zapach przypomina pociągi uderzające niecierpliwie kołami
jak tarczą jak mieczem o tarczę pragniesz walczyć
wyrwać z głębi swój kształt i przynieść go ociekający jeszcze
ostatnim słowem jakie jest
niepełne niespełnione upadające pod własnym ciężarem
dlaczego tutaj nie rosną inne kwiaty na tej mierzwie
która nie chce poddać się rozpaczy która nie chce dłużej czekać
umierać czy bratki są odpowiednie do trumny czy pasują do włosów
do umarłych liliowe znicze powieki żółte kandelabry
szkaplerze których nie potrafimy rozbić o beton
uważaj przewrócisz się skaleczysz o żwir o rozrzucone kamienie
o szańce nie bronione już przez nikogo nie wchodź na trawę
moje dziecko nie depcz istnień które żyją tylko dzisiaj
mają tak mało czasu
dlaczego nie pozwalasz zerwać jej tych kurewskich kwiatów
niech raz będzie szczęśliwa niech zniszczy niewinność czystość
tkliwość zedrze ręce o płatki przyniesione do domu zwiędłe śmieci
razem z dniem bez miecza i bez tarczy
przebijanie wnętrza kiedy jedziemy
masz zdrowe nogi możesz chodzić i podaj mi kartkę z różami
tak będzie lepiej postawimy ją obok kryształu zaciągniemy zasłony
i zaśniemy
najsłodszym ze snów.
Opowiadanie w trakcie poszukiwań
Gdzie on jest
dlaczego ukrył się przed nami
dlaczego jedynie w największej ciemności słychać jego ptasi pisk
przyśpieszony oddech i nie możemy go stamtąd wydobyć
wyrwać z jego nieokreślonych piwnic przedsionków niepewnych pokoi
w których mieliśmy zaznać wiecznej szczęśliwości poznać czym jest
nieodgadnione uczestnictwo najwyższy orgazm wiemy że nie obiecywał
zbyt wiele jedynie szczęście rozciągnięte w nieskończonej linii
wysnutej z tego co każdy z nas kiedyś przeżył co posiadł lub zniszczył
w dniach smutku chcemy obecnie przedłużyć korzystny dla nas wyrok
uzyskać dożywocie najlepsze cele musimy go odnaleźć
nie możemy spoglądać dłużej na otwarte drzwi na podniesione kraty
na zniszczone mury tak jakby uciekał stąd w popłochu
jakby zacierał wszelkie ślady ale tak łatwo mu nie pójdzie
czekaliśmy zbyt długo żądamy źródła z którego tryskałaby ambrozja
chcemy wiecznie młodych dziwek dążymy do ingerencji bezpośredniej
w życie doczesne pragniemy zmieniać rządy wpływać na trzęsienie ziemi
decydować o deszczu i suszy dlatego znajdziemy go choćbyśmy mieli
wszystko naprawić odbudować to co on zniszczył zamknąć się dobrowolnie
w naszych pokojach ustawić straże wyznaczyć proroków
bowiem nie potrafimy dłużej żyć bez niego bez jego oblicza opowieści
zaczniemy krzyczeć przeszukamy kieszenie rozkroimy ziarna
pyłki w których mógł się ukryć znamy przecież jego możliwości
nieraz popisywał się nimi pokazywał co potrafi a teraz zniknę mówił
i znikał a my biliśmy mu brawo i pojawiał się ponownie uśmiechnięty
z rumieńcem na obliczu
odwróconym w stronę której nie znaliśmy
tak jakby tam był inny ogród inna przestrzeń
którą też musiał odwiedzać
pokazać się
z jak najlepszej strony.
Królewna raz jeszcze
Upadłe gałki
po schodach w dół kiedy osiągniesz piękno
jesteś chory masz gorączkę wyjęty z wody i piasku
poruszasz bezgłośnie kartkami słuchasz wyroku skręcasz linę
ze skrętów z konopnego sznura przecież rzuciłeś palenie
proszę oddać mi moją szklaną górę moja wieżę z kości słoniowej
przecież żyjesz jak inni oglądasz to co trzeba punktualnie słuchasz
sygnału czasu z wieży mariackiej z Wieży Mariackiej
sprawdź czy zamknąłeś skrzynkę na listy drzwi na zasuwę na łańcuch
gałki opadają niżej do parteru pokonują katarakty
zagłębiają się w obcej twarzy nie możesz trafić
zabrakło żarówek ukradli wykręcili
miałeś przetrwać ciemność miałeś wyzwolić królewnę
moja królewna woła przez okno rzuca pieniądze zapomina dowód osobisty
kto odda mi ostrogi rumaka pozostawię sobie oko wewnętrzne
otwarte które będzie pamiętało
trzeci dzień czerwca list od matki spacer po łąkach
i wołanie ostatniej królewny którą ktoś chciał uwolnić
wbrew jej woli
tak przyzwyczaiłem się do miejsca i nie mogę stąd odejść
musisz to zrozumieć bo umrze bajka
i będę nikim a tak zawsze mogę czekać na bestię na czarownika
o krogulczych paznokciach ty nie zdołasz mi pomóc
zbyt często zapominasz o dowodzie osobistym marnujesz dni
na zrywanie skorupy z oczu
które widzą zbyt wyraźnie
czy nie jest ci z tym ciężko
czy nie jesteś zmęczona patrzeniem przez palce
słuchaniem kto idzie kto chce nas odwiedzić
czy wiesz co czeka nas w dniu w którym dojrzejemy
do ślepoty.
Rzeźby niezauważane
Gipsowy Budda gryzie ziarna lotosu
gipsowych bogów dostaję w prezencie
chcę posadzić ich na ziemi niech wzrosną niech ożyją jak rośliny
gipsowy Budda rozmawia z różą żuje gumę splata palce na brzuchu
patrzy na mnie chce mi coś udowodnić
pod powłoką z brązu bije jego potrójne serce
nie mogę mu wierzyć
takich bogów sprzedaje się w sklepie z pamiątkami z podróży
podróż nie należy do mnie ten bóg nie należy do mnie
zbyt często rozmawiasz z różami
zbyt często widzę cię w podejrzanym towarzystwie
i wypluj wreszcie tę gumę kiedy do mnie mówisz
biję go w twarz a on nie potrafi nadstawić drugiego policzka
spada z półki popełnia samobójstwo
gdzie umarło jego potrójne serce
może jest na podłodze obok ciebie może zamknęło się w sobie
i pragnie ukryć przed ludzkim wzrokiem
to ja pragnę się skryć ponieważ nie mam serca
moje dawne bije w wielkich dzwonach
uderza w fanfary toczy się obok pieniądza
zatyka zlewy rozwija jak wachlarz
i nikt nie może mi pomóc kiedy zamieniam się w gips
ponownie niezauważalnie splatam palce na brzuchu
poprawiam fałdy skóry uśmiecham się tajemniczo
nie znając żadnej tajemnicy
tak jak to jest wymagane
powinieneś się uśmiechać to robi dobre wrażenie na kupujących
gdzie jest moja róża prosiłem aby jej nie sprzedawać
nie zostawiliście mi nawet nadziei
ta inna będzie już inna i dlaczego zakładacie mi maskę
kiedy staram się ją rozerwać myślę o lotosie
o całości przed rozbiciem
na najmniejsze cząstki pogodzenia
to dobrze
wtedy myśl jest zgodna z czynem.
Credo videre bona in terram viventium
Wierzę że będę oglądał dobro na ziemi żyjących
wierzę że urodzę się ponownie na ziemi niczyjej
wierzę że przełamiemy strach nadzieję i miłość
tworząc nowe nazwy i pierwszego człowieka
powinniśmy poprawić dzieło stworzenia
powinniśmy podzielić się siłą i jabłkiem i Bogiem
jego pierwsza litera zmaleje jego ręka karmiąca osłabnie
zaczniemy od gwoździa wbitego w nieistniejącą ścianę
od punktu pękniętego w połowie od treści zawartej w niespełnieniu
przyjdziesz do mnie i powiesz że nikt już do mnie nie mówi
nikt nie grozi nie zaślepia ulic
nasza nagość stanie się niezauważalna
obrazy znikną światło obejmie nas i uniesie
tak jakbyśmy trwali przetopieni w metal w stop wyrzeźbiony naszymi dłońmi
słyszę czyjeś kroki nadchodzą nowi mieszkańcy którzy nie wiedzą
jak powstaje się z niczego którzy są naszym dziełem wytryskiem
płynącym pod gwiazdy i nie mogę się poruszyć jestem związany z nimi
nicią utkaną z twoich włosów co powiemy im jak przywitamy
na nowej drodze na ziemi żyjących
nie chcesz wypędzić stąd nikogo nie chcesz niczego im zabraniać
lecz nasze twarze nasze imiona może to jedno niech będzie dla nich
tajemnicą sposób w jaki powstali to że istniejemy dwoje po zabójstwie
tych którzy przeminęli niech sądzą że ja jestem najwyższy
najdoskonalszy najpiękniejszy a ty ukryj się w moim cieniu
i pozostań tak poruszając moim ciałem w chwili znużenia
mówiąc poprzez moje usta kiedy zamilknę tak by mogli słyszeć głos
nieustający nasycony przyjaźnią radością i będziemy ich śledzić
czy są szczęśliwi czy nikt nie sięga po nóż po pętlę po ogień
czy mają wszystko według ich potrzeb które poznamy które musimy
przewidzieć przecież nie możemy dopuścić do ponownej zbrodni
do ponownego grzechu i śmierci
nasza nieśmiertelność będzie ich szczęściem
musisz mi uwierzyć.
Playboye z naszej ulicy
Całopalenie
rozchyliła suknię i uda
i chmurę między nimi woła nas
wygięta napełniona ciałem po krańce sutek
po koronki układające się w flamenco i szkoda
że jest taka odległa przezroczysta powtórzona z barw tamtego świata
w szarości i czerni punkt w punkt na siatce
na nasz system
chcesz jej dotknąć kto mi da skrzydła
kiedy tak patrzy oblizuje wargi otwiera do środka do żywego mięsa
płoniemy oboje na papierze i moje deszcze i jej zachmurzenie
przelotne w chwili wytchnienia kładziemy się na okładce
z atłasowej pościeli spełnia się ucieczka z nicości
w której ukradkiem oglądam okruchy ze stołu nie pamiętając
o czasach w których żyjemy o konieczności wyboru
kopuły spływające słońcem jak świątynia najwyższa
której łokcie uginają się tańczą
dotknij jakie półkole ciepło podbrzusze
i wybraliśmy skałę opadającą w morze
i podnieśliśmy ją niech nie ginie niech użyźni swoje brzegi
i nie zapomnij że jesteś ilustracją w tej godzinie
patrzę oglądam się za siebie nasłuchuję szeptu
który inspiruje namawia do złego czy cenisz złotego cielca
co myślisz o seksie oralnym
jak rozumiesz zdanie nieobecni nie mają racji
powiedz dlaczego przerzucasz strony czekasz na ostatnią
rozebraną z bananem w ustach
przecież przezwyciężyliśmy upadek kobiety
raz na zawsze.
Poezja i dwa małe kotki
Poezja
skrzynka zbita z desek
dzieli nas na części na wybranych i poległych
rzucamy jej piłkę coś do jedzenia
niech się nakarmi napoi
niech stanie razem z nami nieudolna niedbała
najważniejsza w tym życiu w następnym w czasie końca
pełna sprzeczności zobacz jak się bawią jak biegną za nitką
w naszym labiryncie każdy może zwyciężyć
leżymy z odkrytą głową z otwartą czaszką
mieszkańcy którzy nie mają niczego do ukrycia
w środku płynie prąd nadzieja jutra w środku są szuflady
z zapisanymi wczoraj kartkami
nie wyjmuj ich mogą być niebezpieczne mogą skaleczyć lub zabić
najmilszego kotka wrzucić do skrzynki diabła
albo do ognia to takie czyste zwierzęta
nie drapią chowają pazurki do wnętrza do poduszek na łapach
czasami niszczą kanapę
ty też zniszczyłeś kanapę kiedy byłeś mały
moja poezja kanapa rozjechana przez przypadkowych kochanków
zamknijcie im usta czaszki wystarczy demonstracji
posłuszeństwa mogą wstać zacząć pracować
pokaż język czy jesteś zdrowy kotki mają różowe języczki
liżą nimi futerko smakuję kiełbasę
oddałam im swoją porcję ja się mogę obyć jestem stara niepotrzebna
poezjo nie oddawaj nic nikomu na imię mam inaczej
moje imię jest też przypadkowe
składa się z ludzi podobnych do mnie
lubię lizać twoje futerko jestem kotem zamkniętym w skrzyni
za karę tak nie wolno kochać
donoszą o udanej trepanacji mózgu robią doświadczenia
na małych zabawkach
poezjo dlaczego ciebie tam nie było
kiedy przewracali skrzynkę zaszywali puste już ciało
na guziki.
Esej o fontannach
Kraina zepsutych fontann
kiedy deszcz pada w korytarzach
pod nogi na twarz jak liść z przeszłego roku
wtedy mówiliśmy to samo
tak samo dźwięczały kroki i echo ginęło podobnie
zabijane przez krople które nie chcą płynąć
nieistniejące nie naprawione przez anioła od deszczu pamiętasz
jego suknię podartą bose nogi gdy biegł po kałużach
podnosił skrzydła ostrożnie
wytarty tren którego nie potrafiliśmy powtórzyć
zaśpiewać na wzgórzu gdzie żyjemy pośród kolumn i arkad
nad brzegiem nieczynnej fontanny ścinamy drzewa i patrzymy
jak padają w środek wody ociężale niszczą to co dotąd było niezniszczalne
i chcemy się ukryć zakopać w ziemi jak krety
znaleźć ukryty mechanizm włączyć nasz świat ponownie
ludzie powinni na coś czekać
formuła czasu dachu pustki wydartej z gardła Lewiatana
zbudowaliśmy ruiny i rozebrali anioła
wyciskając z jego szat resztki wilgoci
i nikt nie przyszedł
nie pomógł nam
może to wina naszych granic naszego kręgu
ciszy wyjętej spod prawa
już po upadku
płoniemy jak spirytus w tanim kieliszku przyniesionym przez niego
nie wypadało nie trącić się nie wypić nie pogadać
myśleliśmy że naprawi naszą fontannę
przyniósł ze sobą więcej deszczu nie chciał rozmawiać o Sztuce
o Wzniosłości i nie wiemy co z tym wszystkim zrobić
czy fontanny potrafią mówić
ludzkim głosem.
Bajeczki bylineczki
Był kiedyś mały czerwony kosmonauta
latał wysoko patrzył daleko grał na harmoszce wschodu
mieszkał nad rzeką ze starą matką
– nie poda mi się ta opowieść – opowiedz mi o siódmym królestwie
o karetach i klejnotach – posłuchaj dalej mały czerwony kosmonauta
zobaczył pewnego dnia za rzekami za lasami inny świat
przestał latać nie rozmawiał ze starą matką rzucał kamienie do wody
pokłoniła się pochyliła siwa woda zobaczył w niej swoje oblicze
– co ja tu robię – pomyślał – chcę być zwyczajnym człowiekiem
zrzucił swój kombinezon narąbał drew przyniósł z lasu jagody
już wiem – to na pewno był Janek Wędrowniczek a może
Czerwony Kapturek
kto to wie kto wie...
mali czerwoni kosmonauci nie dają mi spokoju
gryzą w stopy biją po szczękach
popłynie pieśń i porwie pójdziemy natchnieni by walczyć
i budować jeden rytm jeden krok i nie wymachuj tak rękami
nie przesadzajmy
popatrz w górę tam lecą nasi kosmonauci popatrz w bok
tam rąbią drzewa stalowi drwale popatrz za siebie
tam zostali ci którzy nie potrafili przezwyciężyć własnej słabości
wielkie słońce ściele się nam do nóg
jak to było z Czerwonym Kapturkiem?
tylko wilk cierpiał naprawdę nie czytaj mi zakończenia
wolę o czerwonym kosmonaucie który przejrzał
wole o tym jak jadł słoninę jak drapał się po plecach
mówił kurwa mać
proszę użyj kilku niedozwolonych słów
zapisz je wrzuć do wody w butelce może kiedyś dopłyną
do tych szczęśliwych lądów gdzie nikt nie woła:
wszyscy na ulicę.
Panegiryk po przebudzeniu
Żony irysy miękkie ręce
wiewiórki o wydatnych piersiach
z mleczem między sutkami
obcinają paznokcie leczą skaleczenia
proszą o więcej miłości wieczorów i jezior
poprawiają nasze błędy które drażnią i zmuszają do poprawy
poprawiają nasz język
nasze dusze podatne na uderzenia na piorun
gną się na swych łodygach
jakby bezlistnie z rozpuszczonymi ramionami
nie możesz mi niczego rozkazywać
możesz prosić przepraszać pisać
nie jesteśmy w wojsku nie jesteśmy sami
za przepierzeniem z dykty mieszkają inni
i kto odwinie mnie z papieru poliże nie zapomnij o szaliku
o ciepłych butach i jak mi jest w tej sukni
podaj nożyczki zajmij się dzieckiem ponad drogą wirujące meluzyny
wiją wianki i wodospad spada ponownie
okrywając płód i wargi i kasztany wyjęte własnoręcznie
z ognia upamiętnij mnie nasze rocznice
możesz poświęcić mi kilka zdań
dotknąć nimi ust czoła skroni w pochyleniu przed wejściem
albo inaczej zwyczajnie kiedy jest cicho pojawiają się gazele
może gdzieś dzisiaj pójdziemy wyłącz radio natchnienie zobacz
lampa oświetla nasze ślady przyszedł czas nazywania
podnosimy strzały wypuszczone w stronę płomieni
lecz w tym nie ma całości z tego nie powstaje
kształt właściwy jak w irysach
i nie niszcz oczu w tym świetle nie dojrzysz mnie całej
gdy zawijasz się w kołdrę jedwabnik snuje nić
nie podglądaj mnie muszę się umyć
nie dostrzeżesz mnie i w następnym które przychodzi
nad ranem.
Modlitwa za owady
Przez podłogę przecieka śmierć
porusza odnóżami spada na grzbiet pozornie
bezradnie jest gotowa na wszystko
ktoś musi ją podnieść nie podchodź
bawimy się w tandetnych dekoracjach
gdzie są tancerki i słońce i wesołego pobytu życzą i muchomory
zostawione przez poprzednią zabawę mechaniczną
musiała ukryć się pod stołem w śmieciach
z przeszłego tygodnia zapomniano posprzątać
pośród drzew czujemy się bezpieczniej błyskawice odeszły
na taśmie muzyka elektryczna śpiewamy solo
z ogolonymi głowami
czy dobrze się bawicie czy nie przemoczyliście skrzydeł
nie musicie odpowiadać musicie się z nami napić
nie znaliśmy się dotąd w tym sezonie lato jest nieudane
i nie zdołasz zasłonić mnie przed tym co zabija
zaczynam obawiać się własnego ciepła i nie wrócił żaden
ze śmiertelnych nikt nie opowiedział nam o przyszłości
wyłącz muzykę zegar przez podłogę przecieka śmierć
nasz szept z głębokości nocy dajcie znak
daj nam znak przetrwania co spotkało cię
po odejściu ostatniego wagonu co przyniosło ulgę
kiedy owady zamknęły swoje sieci
jesteś wtedy skłonny zapalić świece
zmówić modlitwę wyłączyć prąd niech umierają dźwięki
owoce które nie przyniosły ulgi nie ozdobiły stołów
powiewem szelestem nie jesteśmy prawdziwi
jesteśmy dotknięci plagą owadów
i nie istnieją środki zwalczające
największe zatrucie czasem.
Sgraffita
W mojej windzie żyje dawna „Solidarność”
na drzwiach pod napisem nie wprowadzaj dzieci
bez opieki
do lat siedmiu wygnana z pokoi
wyryta gwoździem przez człowieka podziemi
który jak wiadomo składa się z latarki osłoniętej
przed światłem dnia i z kaptura zasuniętego na oczy
jeździmy razem z napisami świata
wołamy razem z napisami świata
aż zniknie nasz puls do łez do ironii
najłatwiej jest zniszczyć windę i trzeba później zacierać
kolejne piętra kiedy farby potrzebne są
do rzeczy bardziej wzniosłych
odezwij się kochanie popatrz jak płyniemy ku górze
wydarci dachom z ostrym narzędziem pod rękę milczymy
ile razy możesz przeczytać słowo które zatrzymuje się
między nami podarte wycięte z kory jak łódka
kiedy śnisz o rzece włókna wody owijają się wokół płuc
nie skalecz się w myśli już zamykamy
po co przypominać rwać bandaże zasklepione nurty
sgraffita kalekie istoty które chcą ukazać
i światło i cień na jednej ścianie
tak my powstajemy
bez przerwy trzaskają drzwiami
nie można tego wytrzymać i nikt ich nie naprawia
historia nie zna napraw zna wyspy których nie ma
zna wyprawy nieudane do końca zna sumienia przepalające glob
i jak łatwo gra się na pianoli
proszę o kolejną liczbę o trochę słodyczy
o dawne lata które pamiętają imię
zapis nasz kolejny.
Żarcik z gaśnicą
Gaśnica przy ubikacji
ach mój miły Augustynie
ach mój miły Mandarynie
kto ugasi moje pożary śniegiem rozgwiazdą pocałunkiem
gaśnicę sprawdzono zatwierdzono do użytku
i kto tak kiwa łepkiem kto
zaplata dłonie w warkocze z porcelany
czy to ty Augustynie?
nie to Mandaryn o tłustym brzuchu
o tłustym uśmiechu
dokąd poszedł Augustyn? poszedł całować księżniczki
obok świniarni obok ubikacji albo gasić pożary lasu
w tym roku często płoną lasy pomimo ostrzeżeń
powodują je niezaspokojeni turyści kto zaspokoi Mandaryna
kto Augustyna który jest tajnym władcą przywódcą
potrafiącym wynaleźć nowy garnek i nową kukułkę
mój pożar pochłania coraz większe obszary na balkonie
puszczające się księżniczki grube damy dworu kartki
przedmioty umowne zapamiętajcie piszemy intuicyjnie
nie ma tu wytyczonych celów ani zielonych świateł
jest prosta wódka która przelewa się z butelki
kiedy ucztujemy z Mandarynem z Augustynem niedocenieni
jako posłańcy
jutro spadnie śnieg i dowiemy się co ludzie ugotują na obiad
nie będzie ślubu ani pogrzebu po prostu odjedziemy
nie wzniecając ognia zapamiętasz jak ktoś złowił rybę
ktoś ukradł cnotę na pewno Augustyn Mandaryn jest starym władcą
i nie wychodzi już na łowy o zmierzchu
wchodzimy do ubikacji spłukujemy zęby
po całym dniu prześladowań pogoni za wierszem używamy gaśnicy
skończyły się papierosy może niedługo przyjdzie pogoda
lecz najpierw musi odlecieć Mandaryn musi uciec Augustyn
wiesz że kiedyś skończą się troski i zapanuje
myśl nieśmiertelna.
Nowy radosny dzień
W misce woda po umyciu rąk
nie wylewaj jej aż stanie się świętością
zachowaj na następne miesiące powiedz jak urosłeś
jak stałeś się dorosły Piłacie
gdzie są twoje pierścienie czy zdjąłeś je przed wyrokiem
czy czujesz się zmęczony upadkiem skazanych
i tryumfem uniewinnionych
posłuchaj jak milczy miasto do kogo przemawiasz
kogo przekonujesz obracając dom swój w kierunku Rzymu
czego oczekujesz z tamtej strony
i dlaczego obawiasz się nowej jasności
tak szkicujemy opowieści nieprawdziwe odgrodzeni od
miecza i gwiazdy od pustki żaru i wypełnienia wilgocią
trzeba wylać brudną wodę wynieść nieczystości na wysypisko
gdzie obowiązek miesza się z prawem i gdzie wiedzą
co jest sprawiedliwością
przejdą deszcze Piłat zdejmie okulary podadzą śniadanie
przecież nic się nie zmieniło jedynie mocniej lśni
lapis lazuli powietrze jest bardziej przejrzyste
ułożymy przemówienia na następne święta powiemy o stanie
naszych wiernych legionów o spokoju i ilości egzekucji
o tym co cesarskie i o tym co boskie
przypomnimy potrzebę ochrony granic podamy własne sugestie
w sprawie walk z Partami podkreślimy trudności wynikające
ze sprawowania władzy w kraju surowej wiary i fanatyzmu
później usiądziemy i będziemy oczekiwali trzęsienia ziemi
oraz ciekawego zjawiska przyrodniczego jakim jest
zaćmienie słońca
co stanie się z nami w godzinie ostatniej
w Panteonie brakuje już miejsca i ofiary trafiają
w gąszcz nóg i pośladków jakby to nie było wszystko jedno
kogo się skaże a kogo uwzniośli
popatrz na siebie jak zmalałeś tej nocy
jak zaniedbujesz obowiązki służbowe
i czystość swego ciała.
Wędrówki po muzeach
Na organkach dziecko w cylindrze
mkną powozy purpurowe balony
powiedz sztuka zagraj motet albo tango
rozwiejemy twoje prochy na pustyni
ktoś odwiedzi przywiezie nowiny
o poetach sytych sławy i masła
albo o otwartym oknie samobójców
suszą tytoń ratują przed zgubą
trąbka milknie gdy przychodzą warty
nazywamy
pragniesz doświadczyć dymu pragnienia i głodu
wyjęty z łona poruszasz tułowiem grasz prostą melodię
jeden ton rozwijany w nieskończoność
niedługo zjawi się obcy głos
przemówi do twojego miejsca poza czasem
do brzegów łagodnego morza
na organkach dziecko w kapeluszu zdjętym razem z farbą
obok rama oparta o drzewo
połykamy ogień
z harfą fujarką w jednym ruchu w milczeniu
pod nogami płótno przemoknięte nietrwałe
niedługo będzie próba z bachantkami
proszę pozostać bez ruchu proszę się nie zmieniać
w tych salach przy ławkach nad dywanami
czyścimy majoliki rękawiczki porzucone pieniądze
nocnych stróżów martwe sarny i piękne bażanty
i zdrajców i uciemiężonych
na postumencie popiersie i trawa
w innym miejscu sierota oczekuje na wsparcie
chodzę spragniony szukam wyjścia
czasami grywam na organkach
jest po godzinach otwarcia
daleko stąd przy bramie
ktoś naciska dzwonek.
Przed odjazdem z walizką
Walizki spakowane już
szklanki z wodą spadają przeczuwając odjazd
na piasku ludzie jedzą kiełbasę smażą cebule modlą się
wchodzą w głąb księgi chcą odpocząć prostując ponownie
zakręty południa
a ja prostuję ścieżki wyrównuję wydmy
może ktoś przyjdzie porozmawia trzeba być przygotowanym
aby dostrzec nawet najmniejszą postać
nie powinienem teraz ulegać snom w łóżku w ubraniu z tobą
wystarczy dotknąć a uniosę powieki i zapytam kim jesteś
czy zmęczyłaś się w drodze czy jesteś podobna do dawnych nierządnic
przygotowałem nawet mieszkanie
kiedy skończysz usunę się z twojego życia
za ścianami biegają dzieci
i nie wiem kiedy staną się dorosłe
może ty nie narodziłaś się jeszcze a ja nie doczekam
umrę wcześniej i nie zdążę dać ci mojej walizki
dzieci przestały biegać
muszę iść na ratunek nie wolno mi zginąć
nie wolno mi zapomnieć o naczyniu z wodą i winem
inaczej zwycięży niesprawiedliwość
słucham bicia serca przesuwam walizkę patrzę na nią
nie mogę się przyznać że zgubiłem klucz do mieszkania
musiało się to stać na dworcu przed odjazdem
kiedy zjadłem ostatni kawałek kiełbasy kiedy wypiłem wino
tego dnia słońce było wysoko
pociągi nie mogły odnaleźć torów
i musieliśmy pić wodę niezdatną do picia
przemoczyliśmy tam koszule i plecy i torby podróżne
strumieniem który chłodził płynął jak list jak liść
jak litość
rozwinięte przedwcześnie.
Nasze otchłanie
Przez jakiś czas byłem w otchłani
to tak się mówi
opowiada przy kawie
zapaliłem tam laskę cygaro i łańcuszek przy kamizelce
mieszkańcy chcieli mnie zatrzymać
mieli przepaściste oczy by lepiej widzieć
i rozległe uszy by lepiej słyszeć
może jeszcze kiedyś tam powrócę by opowiedzieć im o nas
bowiem tym razem milczałem przytłoczony wnętrzem bez dna
patrzyli na moja laskę nie wiedzieli do czego służy
oni umierają tam młodo i nie wiedzą nic o cierpieniu
cygaro wzbudziło również duże zainteresowanie
brali je do ust próbowali rozgryźć nie wiedzieli
że można podpalić je z dowolnego końca
palili z obu stron jednocześnie i parzyli blade wargi
uśmiechnięci i szczęśliwi
o łańcuszku opowiem wam kiedy indziej
później rzuciłem się w górę i leciałem przez trzy dni
może była to inna miara czasu tego nie wiem
zdaje się że któryś z nich chciał lecieć ze mną
czepiał się butów spodni łańcuszka aż musiałem go uderzyć
aby mógł zamienić się w popiół
kiedyś tam wrócę i sprawdzę to dokładniej tym bardziej
że oni zapomnieli jak to jest w innym świecie
jak żyjemy i jak się kochamy ich skóra tak gwałtownie falowała
kiedy torowałem sobie drogę wydawali dźwięki podobne do śpiewu piły
dotkniętej smyczkiem
oni nie lepią już świateł z ciemności
nie korzystają ze spadania w górę i nocy bez granic
przez jakiś czas byłem w otchłani
i nie było tam najgorzej podróż udała się w pełni
wykazałem że istnieje życie nawet w tak wysokiej temperaturze
szkoda że spłonęły laska i cygaro łańcuszek zgubiłem po powrocie
martwię się do dzisiaj
był taki pamiątkowy.
Approaching Storm
Zerwany paznokieć rośnie po śmierci
podobnie jak włosy które nie mają końca
jak cień zrośnięty ze wspomnieniem
w ten dzień podsłoneczny obcinamy resztki pośmiertne
by zniszczyć ich ślad
wyrzucić do wiadra jesteśmy czyści i żywi
nie przylgnie do nas żaden bród żadne zwątpienie
oglądam obraz George Morlanda
niepokoją mnie burza jeździec na białym koniu pies z podkulonym
ogonem opowiedz mi o domu za drzewami jaka wydarzy się tam
historia i czy jest ona godna zapamiętania
jesteśmy niegodni pamięci niegodni spokojnego powietrza
na klawiaturze akordy przywiązane nieudolnie
kilka przecinków strzałki wskazujące kierunek
historia dopełnia się przed nami
jeździec zmarł przywalony przez drzewo konia sprzedano do rzeźni
pies zdechł ze starości wyglądając nowego Odysa
opowiedz inaczej może burza przeminęła obok
mężczyzna dożył późnej starości pies i koń żyją do dzisiaj
niezmienni jak paznokcie jak olej na płótnie
podajemy obowiązujący ton
mógłbyś się ostrzyc ubrać
nie wychodź rozebrany na balkon z podciętym ramieniem
zacznijmy jeszcze raz spokojniej
kupiłem mięso ziemniaki teraz nie zginiemy
damy coś zjeść jeźdźcowi z obrazu napoimy konia
nie wiemy co przyjmie burza w ofierze może fiołki padające na klawisze
podarujemy jej piękno i dobro i ciszę i oczekiwanie
nie wiem czy to wystarczy czy zdołamy przewidzieć przyszłość
wypełnić sobą grobowce zatrzeć plamy w gwiazdozbiorze Oriona
oświetlić ciemne ulice Kasjopei na chwilę rozbłyskiem nieśmiertelnym
powiedz mi po to jesteś poetą
czy miewasz sny widzenia przeczucia czy lubisz malarstwo angielskie
drugiej połowy osiemnastego wieku czy często myślisz
o paznokciach.
Taniec z szablami
Perły onyksy obsydiany
materie drogocenne lśnią leżą przykryte przez sen
przykryte czapką stają się coraz bliższe
a my pijemy wino kładziemy obok błamy karakuły
taniec z szablami
na ostrzu zawieszonym nad szyją tak jest najlepiej
zasnąć nie widzieć nikogo na sali przespać się z kimś
po przebudzeniu ponownie jesteśmy swoi rodacy mamy widzenia
przed pójściem do roboty śpiewamy pieśni o szewcach i
dzieweczce która zbłądziła o harcerzu z harcerką
przez radio mówią o potrzebie pokoju o ruchu na świecie
podaj mi sennik egipski niech sprawdzę odpowiedni zapis
w brodzie faraona za oknem pasie się kobyła wozaka rozwożą węgiel
wśród doniczek ziarna aloesu w moim śnie obejmowałem
miękkie tancerki walczyłem z dżygitami bolały mnie nogi
od przysiadów chciałbym powrócić między delfiny
które spotykam coraz częściej w telewizji
tak są inteligentne i skaczą tak wysoko po rybę
ufne bezbłędne chciałbym skakać zdobywać pożywienie
może wtedy ktoś zadbałby o mnie wyczyścił nakarmił
otarł pot pokazał w życiodajnym oknie
kobyła przestała się paść odjechała
rozwijamy hodowlę tulipanów
przenikamy mury obojętność jednoczymy się z sąsiadem
z przeciwka borsukiem jakieś zakłócenia
odwrotne palmy popatrz ludzie chodzą pod nami
zawieszeni w zepsutym aparacie i nie można ich wyłączyć
to nie ludzie na szczęście to delfiny które nie chcą jeść więcej ryb
skakać przez obręcz chcą wypłynąć rozejrzeć się
w otchłaniach Pacyfiku przeczytać coś może przyniosą szable
uspokoją załagodzą sytuację nie jest im przecież tak źle
po co zmieniać się w muszlę echo
po co wstawać rano po chleb
po miłość pod szablami.
Coraz lepsze wiadomości
Wczoraj umarło u nas kilka dworców
mówili w mediach
proszę tam więcej nie jeździć nie odwiedzać bliskich
nie jest to już potrzebne
ktoś zabił szyny i semafory przydrożne
ktoś zniszczył kasy i poprzecinał lokomotywy na pół
niektóre na trzy części ukradł pompy i węgiel
przy torach nie znaleziono sprawców i nie wiemy czy była to śmierć
przypadkowa czy też akt wyjątkowego wandalizmu perfidii
i co stanie się z ludźmi jak dojadą do pracy rozwiązujemy zagadki
zabijamy metafizyczne cielęta skubiemy drugą głowę ptaka
ciekawe jak umierały
czy w konwulsjach czy w bólu łamiąc dachy peronów
ciekawe czy kasjerka zdążyła się przebrać po nocnym dyżurze
i tak dalej tak dalej lecz najciekawsze przeciwko komu umarły
i czy osiągnęły swój cel przeciwko komu my umieramy
przy lampie za stołem bezwiednie sznurują usta jak wilki
jak drapieżne stado któremu odebrano śnieg i burzę i ofiarę w saniach
jutro październik miesiąc na paździerzach
wielokrotny i oddano nam godzinę życia dzięki niej staniemy się
młodsi proszę spać dłużej nie obawiać się wilków dworców szaletów
niczego nam nie zrobią ogrzejemy się w środku kaloryfera
który trwa na posterunku jak ostatni taksówkarz jak żebro z którego
zrodziła się Ewa stalowa dziewica podtrzymująca firmament
swoimi biodrami
w ten sposób do niczego nie dojdziemy
zbyt dalekie odejście migotanie źrenic słupy trzaskały jak zapałki
strażacy uciekali przed zapaloną benzyną z cystern które stały
na bocznym torze na szczęście nikt nie zginął tak naprawdę
to był żart z końca września nic więcej prosimy nam wierzyć
bo komu macie wierzyć jak nie nam
przecież dworce nie umierają dobro zwycięża człowiek żyje
po śmierci w naszej pamięci albo w niebie albo w swoim dziele
utajony jak mysz jak cichy głos
winnych ukaranych.
Psychoterapia
To jest moje miejsce uległości
wystarczy dotknąć palcem
zobacz jak pulsuje
żyje przypięte jak broszka jak medal za zasługi na polu
staram się go nie zniszczyć podlewam sokiem z dzienników
z jednodniowych herosów a jednak kiedy przyjdą i zapytają
kim jestem pokażę je odsłonięte i czyste
wtedy nie wzbudzę podejrzeń
jestem jak pokorne cielę staram się ssać jak najwięcej
wyssałem rodziców nauczycieli dobrodziejstwa płynące
z umiejętności pisania i czytania
napisz sam czytaj co inni napiszą to ważniejsze nie pisz sam
jedynie czytaj aż pęknie najlepsze zdanie
możesz nie czytać bądź posłuszny poza słowem poza literą
połóż ręce wzdłuż szwów na skroniach wzdłuż spodni
albo pozwól nakłuć delikatnie zobaczymy co wypłynie co stanie się
kiedy zniszczymy ten wrzód który prawdopodobnie nie jest
złośliwy najwyżej umrzesz znamy na to lekarstwa mamy sposoby
leczenia nawet w naszych trudnych warunkach osiągamy
dobre wyniki trzeba tylko wyczyścić igłę
proszę przygotować pacjenta
miejsca delikatne nie powinny porastać włosem
zasklepiać się śliną ginąć w głębi rany
nie wolno żyć z takim piętnem to szpeci niszczy szlachetność rysów
dlaczego patrzy pan na moją twarz
mam to jeszcze z lat wojny z przebytych chorób
jestem najlepszym specjalistą od znieczulenia
od łamania nie uległych by stali się obojętni na wszystko
na ból i słabość na cynizm i czułość
moja twarz nie ma z tym nic wspólnego
tak myślimy przestajemy myśleć zatrzymujemy akcję serca
nasze miejsca uległe podbrzusze zęby płuca tchawica
wymieniamy przejęci człowieczeństwem kruchością przypowieścią
kryjemy w środku szeptu
przez zaciśnięte wargi sączy się lawa
pocieszycielka strapionych.
Wyobraźnia przedwczesna
Helgoland palimpsest
cieszę się że istnieją wierzę im z całej duszy
podobnie jak heliotropom niagarom kamedułom
których mam na własność owiniętych w warstwę waty
oddzielającą od syfu świata widzialnego i poznanego
przed minutą od początku stukamy helgoland kallimach
urodzeni w niedzielę w pobliżu komody rafy koralowej
dzieciństwa wyjmujemy rozpinamy zapinamy watę na guziki
na bębenki bijące w pałki w cierpliwych doboszów
wyobraźni
komentarz komputer kaligrafia radość coraz większa niedługo
rozpadnę się na części winieta orlando szalony prezydent minister
tragicznie zmarli w złoconych ramkach
lecimy wzdłuż helgolandu potykamy się o zabite ptaki
o smak soli jesteśmy delikatni jak z kory jak ze zwojów
rozkołysanych dotykiem pijemy żywicę pod drzewami
pod kreskę rośnie manna podaruj mi półwysep
mam gdzie spać co jeść komu opowiadać
galatea galaktyka geniusz z dzbana na zawołanie
ze skrzynki z kieliszka dlaczego powiedziałeś syf niezgodnie z tradycją
z poezją lubimy wzniosłość i pomarańcze na papierze
najdłuższa linia pogięta w ciepło twych ud gorących
i ust miłością jesienią spadają ulęgałki i wrony schowane w liściach
podobnie podobieństwa są uderzające
kiedy bawimy się spada zasłona
i rozstępują zastępy jesteśmy występni rozgrzani pościelą
wytarzani w niej jak lemury jak pelikany z karbunkułem w dziobie
popatrz dokąd odlatują lecą w stronę palimsestów
ponad lądami wyrastają słońca słoń topi się w niagarze
dobosze walczą o lepsze na śmietnikach jest w tym roku dużo waty
poplamionej jak heliotrop cętkami boleśnie
ta zabawa staje się niebezpieczna
karnawał w tym sezonie będzie udany
podobnie jak pogoda i niagara
uspokojone przedwcześnie.
W pokoju o siedemnastej
Zasłony sentymentalne
seledynowe ze lnu
jak to ze lnem było jak z nami
i jak będzie niedługo za rok
staniemy się więksi o głowę
i nie wiem czy zdołamy jeszcze nazywać
jest zieleń osłabiona przez biel
ubóstwo wzmocnione przez szyby
przyjdzie zaćmienie
być może skryjemy się po drugiej stronie
za parawanem wybranym zasłonimy oczy
bogatsze o pusty pokój o zbyt nisko zawieszoną lampę
o przestrzenie wyrwane ważkom razem ze skrzydłami
za chwile ukaże się światło przez materię bezsilną przebite
nie potrafisz obronić ścian tapet kiedy wyblakną co uczynisz
wtedy z naszym miejscem do życia do spania do miłości
na serwetach pomidory z dzbankiem w którym więdną piwonie
na ubraniach popiół po drodze po suszy po budowie
trwającej od początku naszego świata
na twarzach maski zamknięte okiennice może powstanie przeciąg
wiatr wiejący bezwiednie może dusze nasze przemkną obok
wyrwane z ciała wypalone na skroniach szczęśliwe
w pogoni za faunem podaj mi rękę
nie możemy odejść bezimienni posłuchaj wiadomości
mówią o nas o czarodzieju sadów nie odsłaniaj dnia
tak jest lepiej poruszać skrzydłami podbrzuszem wezgłowiem
nie czyń niczego w złości beznamiętnie
czytaj o Filonie i Idalii nad brzegami naszego łóżka
pasą się białorunne owieczki i to nam musi wystarczyć
to nam wystarczy w życiu
do pierwszego.
Punkty oparcia
Samochody
bańki mydlane
które pękną i my o tym wiemy
wcześniej przedwcześnie kiedy jest nam zimno w ramiona
i w gwiazdy i w okryte szalem noce
kiedy mówimy podwójnie
kiedy zachwycamy się obranym orzechem
pszczołami napełnionymi światłem
pamiętasz – miały rozjaśnić ciemność
ulice wyjęte z bruku
zaułki bladych przechodniów
a my siedzimy w ogrodzie pilnowani przez kilka ławek
przez furtkę zamykaną drutem
i nikt stąd nie wyjdzie nie opuści nas
oprócz obrazków samochodów kół cukierków wypadających z torebki
weź spróbuj jakie słodkie tak powstają oazy
miraże bez wzroku i szybkości tak my powstajemy
w ciemnych jeziorach by nie widzieć słońca
orzechy spadające na odległe ręce
mogą zniszczyć samochód słomkę która miała ułatwić nam lot
do wysp towarzystwa
w próżnię na jej końcu jest mydło i piana
na jej końcu króliki poruszają łapkami
wschodzi pismo
potrzebujemy punktu oparcia
wtedy podniesiemy z miejsca samochód drzewo wyspę
będziemy mimo mgły szklanego piętna na skórze
obrączki przeciwko śmierci
w naszym blasku dojrzewają orzechy
spadają meteory i nie opieraj się przeznaczeniu
zobacz co stało się z samochodem na parkingu za siatką
po tak gwałtownych przejściach.
Nie wiem czy to wypada
Twoje włosy
zawijają się na końcach
podlegają rozdwojeniu jak język węża jak świadomość
podlegają
jakie to ładne słowo
jak jajo węża z podwójną skorupą
z ciałem prześwitującym przez pergamin
twoje włosy nie dostrzegają przemian czasu kupuję szampon
o nazwie „Colette” który nadaje się do wszystkich rodzajów
owłosienia ponieważ zawiera żółtko kurze wzmacniające cebulki
od wielu wieków już na dworze Attyli i Stefana Batorego
i przed drugą wojną i przed końcem świata
który zacznie się niespodziewanie od kłamstw
od wyczerpującego uzasadnienia
i nie potrafimy wytłumaczyć wojen wyginięcia dinozaurów
tego co ma żółtko do włosów
są sprawy których nie wolno łączyć jesteś przemęczony
ucieczką galaktyk ucieczką mieszkańców kraju
pod nami zakwita kurz osuwają się kamienice
tak powstają teksty
okolicznościowe
zmierzch bogów syczy do mikrofonu swą ostatnią wolę
a ty musisz się zmienić przeobrazić
inaczej zaginiesz przytłoczony śmiercią
i nikt nie odnajdzie cię w lawinie
niedługo babie lato grzejemy się od rana z pająkami
przypiętymi jak kokardki i jak wybrnąć jak odejść od węży
mija kolejna strona
musisz obciąć końcówki włosów wtedy ożyją
staną się połyskliwe
bierz zawsze drugi oddech po pierwszym nigdy odwrotnie
a wtedy wiele się wyjaśni nasze miejsce i ty
i przyczyny i skutki
ostatecznie.
Sny po północy
Niedaleko stąd dzieją się cuda
w budzie dramacie w sklepie z rybami
przywieźli śledzie odwieźli beczki
na prawo jest tylko ściana
chciałbym pogodnie zwyczajnie kiedy biegną baranki
i łez ocierać nie trzeba kiedy czekamy na miłość
kiedy uczymy innych latać jak nietoperze w nocy
bezszelestnie pod obrazami z aksamitną ramą
zbiera się kurz legenda wieku
kiedy siedzimy tak zaczepieni pazurkami cierpliwie gryziemy
księgi które potrafią unieść się ponad słowami
i pożeglować stąd jak najdalej tak jak człowiek powinien
dążyć do połowów po omacku otwieramy okładki
otwieramy peleryny na prawo powstaje skała
i żołędzie przekwitają w łodziach które z wysoka są podobne
do naparstków do przecinków zapomnianych przez rybaków
powiedz co ci się śniło
krzyczałaś w nocy nie pamiętam chciałeś odejść ode mnie
z żyrandolem z porcelany upaść na linę na porażającą linię
a ja nie mogłam ci pomóc i wtedy rzuciłam się w przepaść
aby nie patrzeć aby wypić czarę fiołkową
i stłuc lampy świata
niedaleko stąd dzieją się cuda
zakwitają portrety giną meluzyny kora zamienia się w apostołów
ożywają baranki po uczcie wieczornej
zapomniane przez lewiatana w letargu pod płytami z piaskowca
ciężkie powietrze tam są kopalnie soli i szkielety chodników
dlaczego nie odjeżdżasz nie mam porcelanowych żyrandoli
nie mam na drogę nie potrafię nikogo zostawić
mam zbyt cienkie kości nie potrafię wrócić do pionu
uciekam od siebie jak to pod sklepem
każdy chce dostać drugą rybę kawałek kredy
kiedy unosiłem się w powietrzu musiałem zasnąć drugi raz
i wtedy przyszłaś do mnie i niczego więcej nie pamiętam
pod przysięgą.
Ten wiersz ze śmiercią i łabędziem
Śmierć na saniach
z łabędziem suną cicho
oczekują wsparcia
a my przy kawie poszukujemy porozumienia
ten wiersz jest jak ściana płaczu
niestety zgubiłem koronę cierniową
na śniegu zabawa najlepsza nie jątrzy ran
nie zasklepia
potrafimy zakopać się w środku lawiny i przeżyć
dzięki wspaniałym psom dzięki umiejętności oddychania pod wodą
pod ziemią co kilka lat połykamy powietrze i w dół
gdzie świecą wieczne lampki zapomniane światełka
tak jest najlepiej
ten wiersz jest przypływem księżyca
z cienką stroną ogrzaną zapałką
tam mieszkają nasze łabędzie kiedy zasną
to kobiety płaczą
kiedy krzyczą to wyrasta ogień
tak rozbrajamy się ostrożnie proszę położyć ostre narzędzia
który ptak jest następny który jest niemy spróbujmy
zbudować z niczego oddzielić popiół od ziarna
wchodzimy z lampkami w dłoniach
dlaczego ten łabędź milczy
pracownicy połowy planety
zabierzcie stąd te ptaki
nareszcie spokój opowiedz o burzy piaskowej
która zaskoczyła nas niedawno na szczęście potrafimy oddychać
w takich warunkach
otwórzmy szuflady literatura wymaga otwarcia
pojedziemy saniami posmarujemy płozy tłuszczem
jest tak cicho
w ten sposób zatrzymamy śmierć
zostaniecie o tym powiadomieni
może się uda.
Pasje nieprzyjęte
Trzy drzewa
znikają poczęte
i nikt nie odwrócił głowy nie usłyszał
jak chcą odejść stąd wyrwać sponad strumieni
jak poruszają ziemią czołgają w stronę szmat
suszących się na płocie w stronę podartej chusty
dalej idzie człowiek wykopuje kości pnie narzędzia męki
z ołowianym biczem z żelaznymi stopami
z liszajem przechodzącym przez próchno
przenikamy horyzont stawiamy pale łamiemy kołem
widnokrąg na trzy części
ta pierwsza należy do ojców druga do synów
ta trzecia rozsypana jak ziarno gołębicom
ocieka deszczem kiedy zboże pod dachem przed nocą
nie wychodź nigdzie
bo nigdy nie wrócisz notujemy na kartce pośpiesznie
na drzwiach wyrwanych z obory gdzie ciepło i mokro od potu
gdzie łańcuch wije się pod nogami
trzy drzewa załamują światło
dlaczego nas opuściłeś
proszę przejść do pierwszej klasy tam jest lepiej
tam opowiadają przed snem piękne opowieści
tam siedzi się wygodnie o ile oczywiście jest miejsce
ale poza sezonem myślę że nie będzie z tym kłopotu
nawet dla pana nawet dla takich patrzących poprzez kamień
przez dyktę proszę o bilety
i ktoś opuścił nas na stacji której nazwy nie pamiętam
z torbą pełną rzeczy z krzemieniem i jastrzębiem
z dziurami wyciętymi w żywej tkance
wypełnia się godzina ostatnia
mogę jeszcze opowiedzieć o czwartym drzewie
które odeszło najdalej
i nie odczuwało już szmat ludzi i deszczu
ale to zupełnie inna historia.
Popołudnie kinomana
Rzuciłem monetę
i nie spadła na ziemię
na los szczęścia Baltazarze
na ślepo
dlaczego nikt nie przychodzi upragniony
czyścimy paznokcie gramy na gitarze balladę o osiołku
który musiał zginąć by dać innym przykład
jestem wypełniony mlekiem poruszam się swobodnie w próżni gór
rzuciłem palenie moje zwycięstwa porzucone na ścieżce
i nikt ich nie odnalazł nie posłał w dół rzeki w koszyku
wymoszczonym smołą może wieczorem ktoś nas odwiedzi
oderwie deski zabierze do teatru albo do kina tam grają o dzieciach
szatana i nie ma teraz filmów o osiołkach o zatrutych studniach
o lancelotach
wyrastają jałowce i oset
nakarmimy go niech się obudzi lepiej zostać po co wychodzić
doczekać zmroku gdzie jest nasza ziemia obiecana
dlaczego nie ujawnia swych gór i miodu i przepiórek
kiedy odnajdę moje stada które powinny oczekiwać w słońcu
poddane i ufne rzucamy monetę
by się dowiedzieć co nas czeka
nie pada przeczytaj coś dowiedz się jak ludzie żyją
w jakim opuszczeniu
po niebie biegną zwierzęta
przeznaczone na ofiarę wieczorną jak smoki jak jaszczury
zmiana czasów mieszkań nawet piołun nie zabija
milkniemy jak prorocy zamieszkali przy naszej ulicy
zaklęci w magicznym lusterku
możesz czuć się swobodnie
jak u siebie
w takim razie zwiążcie mi ręce
wtedy lepiej uświadamiam sobie
konieczność.
Dojrzewanie spóźnione i suche
Tak dojrzewamy
do czynów nierządnych
do zasypania pustynią ogrodów
gnębi nas ciemność i pułapki z błota
i rytm i wiara rozsiewane w zbożu
tego dnia wstaliśmy nieco później była wolna sobota
wtedy nie trzeba się tak spieszyć
byliśmy dzicy swobodni mustangi preria oklahoma te rzeczy
wcześniej połączyliśmy się jak mężczyzna z kobietą
wtedy łatwiej jest pisać o ciemności o wydmach porastających
łąki nasze dziecko chciało pić pójść na spacer
i nie wiedzieliśmy dokąd podążyć
gdzie są nasze podkrążone oczy nasze postoje po znużeniu
w nocy musiało padać
wszędzie dogorywały kałuże wybrzuszone martwe
z oślizgłym okiem w środku
i nie mogliśmy odejść od nich od przyziemności
by dostrzec pagody żółte morza wiśnie i nie udawało się
nic zrobić nie potrafiliśmy niczego zatrzymać
ze szklanek wypadały owoce na talerzu pływała zamarznięta ryba
kromki chleba kręciły tyłkami połóżmy się raz jeszcze
ale dziecko bezgrzeszne niewinne
najedzone ubrane czego ci więcej trzeba powiedz po prostu
nie wstydź się dla pana starosty mosty
pomiędzy ciepłem i naczyniem dojrzewamy do nadziei do wyjazdu
na dalekie stepy gdzie biegają konie przewalskie
gdzie trwa wieczny pościg zdobywanie muru walka z wyobraźnią
posmaruj dżemem sokiem malinowym zobacz co dzieje się w alejach
tam o tej porze opadają liście głową w dół
wystygłe i suche
jestem jak kasztan z kolcami
dojrzała do posiadania i zamknij drzwi na klucz
wyrzucimy go do jeziora bo po co wracać po co bawić się
skórą i ostrzem
niedojrzale.
Ballada na poczcie
Listy wydrążone w środku
kruche o zaklejonym brzegu niewiadome
leżą na poczcie i czekają na przypływ
śnią o różach i beżu
a ja napełniam się zdaniem opijam tytułem i nie chcę
dłużej walczyć z pijanym listonoszem
z dyrektorem od spraw otwierania kopert
pragnę przeżyć jeszcze jeden list od nieznajomych
od wodospadów przesyłających pierwszą kroplę
od pocztylionów schowanych w miedzianych trąbkach
i nie ma kto nas poprowadzić utulić dzieci wszechświata
ludzie posiali wiatr i nie ma ich tutaj
nie starczy na barszcz
na mosiężne guziki
ile ważysz ile ważą twoje poematy
jaki jest koszt wewnętrzny zapisu na piasku
nie pozwól by obrazy przykleiły się do naszych twarzy
napisem ku górze
czy zapłaciłeś już Bogu za kaganek
pomyśl o słabości ręki
jak łatwo jest ją złamać jak łatwo stopić
adresy powrotne jak łatwo wyjechać w nieznanym kierunku
ulecieć na odwrocie okładki
żądamy pierwszeństwa czekamy na cud
na zbawienie pisząc długie listy
w powietrzu i na wodzie drążymy siebie skrytki najgłębsze
i nikt nas nie namaścił po prostu zjadamy chleb
razem z wnętrzem z kartką w środku
aż nic nie pozostanie po nas
oprócz świętego do spraw niebieskiej korespondencji
w miejscu
do użytku wewnętrznego.
Akwarium naszych marzeń
Jestem z duetu
jestem sam samotny samodzielny
lubię pracować motyką
obnażać błędy systemów
wierzyć w sny opowiadać innym o sobie
jestem typowy powracam do poezji w chwili poziomej
kiedy przeminą uniesienia odpoczywam w fotelu
jak w biurze nie manifestując nie raniąc
bez flag rozgrywa się nasz portret
zobacz jak rośnie wiersz wyjęty z akwarium jak składają się strofy
z niczego
dlaczego udusiłeś ryby rośliny robaki
chcę być samotny wspierać się na skale
o wieńce bez ruchu bez płetw bez pomyłki
nie mogę się pomylić
wczoraj przemilczałem przemówienie dwa programy koncert
na flet i violę uczę się coraz lepiej
nie wychodzę z domu
tak jest najłatwiej pod szklaną szybą
chciałbym jeszcze kiedyś zobaczyć film o bohaterach
byli tacy dorośli może dzisiaj znowu obnażymy ich słabość
jakiś błąd porozmawiamy ze znajomym zza ściany
dlaczego niszczysz wieczorami akwaria rób to w świetle dnia
kiedy pada deszcz ryby znudzone pływają w poprzek welonów
garną do ludzkich rąk
robaki zachowują się inaczej
walczą o przetrwanie są potężne i nieprzekupne
wgryzają w jądro rzeczy piszą list do nieznanych narodów
na fotografii poeta karmi zwierzęta
jest skupiony obcuje z naturą
stoi w szeregu
niedługo kupię rybki rozpłynę się w trawie
w czułych kościach w szmerze strumieni
nasze akwarium wytrwa
do samego końca.
Zmęczenie fortepianów
Fortepiany z całego świata
a ja chodzę jak w klatce
odbijam się od kamieni
grają pasacalie są kulturalne i mistyczne zarazem
współczują tym z brzegu z osiedla ludzi prawdziwych
urodziłem się zbyt późno by poznać prawdę
jak lis przeznaczony na rzeź przed pierwszym śniegiem
jak hiena walcząca o mięso
wyciągam struny na światło
popijam herbatę przed pójściem na koncert
kiedy zabraknie miejsca w moim domu
proszę ich więcej nie przysyłać nie podawać wstydliwie
pod stołem w środku żyje muzyka
światłość nad światłościami
hieny nie grają na fortepianach
lisy nadsłuchują z daleka
misterium się zaczyna bez nut i bez chleba
w mojej pustce nie ma na kit na szkło
na polowanie przyjrzyjmy się naszym instrumentom poznania
symfonii cielesnej może przywiozą coś nowego
rzucą ciemne dźwięki prosto spod kwiatów ponownie wracamy
do otwartej klawiatury patrzymy na rzygające posągi
na naszych gladiatorów zapędzonych w kąt klatki
gdzie żyją pasożyty i nie można otulić się etolą srebrną
jak księżyc jak fortepiany na szczęście nie ma ich na świecie
zbyt dużo tysiąc dwa tysiące inaczej nie zmieściłbym ich w
pokoju nie zagrał finału
pozwól mi zasnąć wziąć pożyczkę przed zimą na ziemniaki
cebulę ciepłą odzież kupimy sobie dzwoneczki kołatkę
sarnie kopytko będziemy na nich grali muzykę wieczoru
stukając w drewienka wycierając palce o skórę lisa
w ślinę hieny jeśli przyjdziecie usłyszycie jak powstaje
sztuka jak spełnia się przeznaczenie jak rzęzi
zmęczony fortepian.
Nasza Australia
Sprawdzono nas
test na inteligencję
czy potrafimy odróżnić górę od dołu czerwień od bieli
wolność od niewoli granice ulegają zatarciu
profile patrzą dwojgiem oczu jest dobrze
nasze plecy zarysowane żebrami niepewnie rozpoczynają
wędrówkę dostrzegamy różnicę pomiędzy mężczyzną
i kobietą niestety test świadczy przeciwko nam wybiera kolejne ofiary
i kolejnych oprawców ustawiamy się w jednym rzędzie
rozwijamy tysiące kwiatów wypuszczamy papierowe tygrysy
połykamy środki antykoncepcyjne
według instrukcji
uwaga kolejne pytanie
czy nic ci nie jest czy nic nie jest w stanie
cię zaskoczyć oczywiście zaskakują mnie ptaki kiwi
niedźwiadki koala dziobaki zwierzęta które przetrwały same siebie
zupełnie niepotrzebnie
a teraz jakie znaczenie mają dla ciebie słowa ojczyzna honor
poezja nie pamiętam nie znam prawidłowej odpowiedzi
pragnę poezji czystej
oczyszczonej
w przejściu podziemnym na plakacie koala zjada eukaliptusy
tygrysy polują na ptaka kiwi
dziobak walczy o byt
tygrysy są nieprawdziwe ptak jest prawdziwy
nie ma tygrysów w Australii są tam za to rekiny w nylonowych siatkach
nasz test przewiduje znajomość odległych lądów
historii powszechnej anegdot z życia wielkich ludzi
głosi równość i braterstwo każdy może poszukać swojego
eukaliptusa bawić się inaczej
grać w inteligencję
zapobiegać ciąży.
20 minut po 20
Rozsądek zwyciężył
rozsądni żyją dłużej jest dwadzieścia minut
po dwudziestej o tej porze zawsze zwycięża u nas
rozsądek nawałnica odeszła jest nadal gorąco golę się
inaczej niż inni wieczorem o czym mówiła dzisiaj wyrocznia
skąd idą wróżby dobrego i złego
trochę pocę się pod pachami zielone jabłuszko rozwiąże to w sposób
niezauważalny nie czytam gazet słucham lotu ptaków
muzyki „Dire straits” próbuję śpiewać jak to przy goleniu
śpiewając do niczego nie nawołuję powtarzam sobie kilka słów
o dzwonie dzwoniącym za umarłych o rosie o rymie żeńskim
częstochowskim o pannie co świeci w ostrych bramach
jestem prywatny jak plaża na moich dłoniach nie ma
żadnych haseł są czyste i miękkie nadają się do uderzenia
linijką przecież niczego nie zrobiłem rozmawiałeś
odwracałeś się szukałeś pomocy przyszedłeś w nieodpowiedni
dzień kto z was jest bez winy mija dziesięć minut wiersza
przynajmniej one niczego nie żądają
oprócz życia które zamknięte jest w maszynie schowanej
pod poduszką niech ci się przyśni
sen o siedmiu szklankach
o siedmiu braciach którzy zwyciężyli zły czar
nie siedź tak długo w łazience chodź zobacz jak powoli
zwycięża zdrowy rozsądek coraz prostsze ilustracje
jakbyś zatracił poczucie wiersza który rządzi się swoimi prawami
w których liczą się zestrój głosek i harmonia sfer poruszanych
przez niewidzialne siły w szklanych dekoracjach
mieszkają nieuchwytne postacie
i nie golą się nie mają żyletki rodziny na utrzymaniu
tak jak ty rozsądny
jednością silny.
Polowanie z Presleyem
Spróbuję się pożegnać
niewidomi z Presleyem w kieszeni
z jego głosem jak z masłem i cukrem
kiedy nie mogę przestać was kochać
i to jest takie naturalne
zabierzcie moje życie zużyte prze te lata
nad jeziorami postawiono mosty
i niczego nie trzeba zmieniać
nie ma już wód przeczystych lecz stoją pałace i rośnie
tarnina zaczepiając nas pijana nieprzytomna
spróbujmy naprawdę się pożegnać
pozostało nam kilka poematów do napisania
wtedy przejrzymy otworzymy bramę
a tam polowania kuligi strzelanie do dzików na uwięzi
zmęczeni myśliwi mówią guten abend są uprzejmi
patrzymy na siebie wchodzimy na ambony wyjaśniamy naszą historię
oprawiamy jelenie z piżma
tak powinno wyglądać nasze życie trochę piwa
dyskusji anielica o sarnich oczach i spać
lecz teraz nas tu nie wpuszczą jeszcze nie umarliśmy
dopiero po śmierci spotyka się anioła
spróbujmy się pożegnać
odszedłem za daleko i mogą mnie przypadkowo zastrzelić
byłem z wami
nie strzelajcie bez ostrzeżenia Presley nie żyje
ale my żyjemy pocałuj mnie szybko od razu
jestem mniejszy coraz rzadziej całuję piękne łanie
nie czekaj na strzał na wielkie polowanie
nie zaczepiaj o ciernie o białe kwiaty o czarne
i nikt nas tutaj nie odnajdzie nie uleczy
i co będziemy robili wieczorem
będziemy słuchać Presleya wyciągać igły z rąk
piórka z kapelusza
seksualnie
i barwnie.
W pogodę i babie lato
Nasz garb
na trąbkę i werbel
ojczyste piaski i ludzie proszą o głos
wyjaśnij nam dlaczego stoimy tu tyle godzin
dlaczego rośnie nasz garb
widocznie w dzieciństwie upadliśmy na plecy
a matka tak przestrzegała na wszystkie świętości mówiła
synku nie spadaj z wysoka staraj się żyć niezauważalnie nisko
w czasie lotu podłóż moje dłonie poduszkę ziarnka grochu
uszyłem sobie pokrowiec ale inni co zrobią inni
czyżby nie mieli matek pod ręką płaczących w odpowiednim
momencie z odpowiednią pauzą
zaśpiewajmy ich kołysankę
dlaczego to zrobiłeś
miałeś przyjść do mnie wczoraj i nie przyszedłeś
a ja tak się źle czułam dlaczego nawet nie zadzwonisz
nie zaskomlisz pod drzwiami niebo się chmurzy
i nikomu już nie otwieram
boję się popatrz wróciła moja alergia mój los
nie mam już tylu lat co kiedyś nie potrafię
pójść sama do kina idą z wiatykiem tylu sąsiadów teraz umiera
niedobry czas dla starszych ludzi niedobry
dla chorych i cierpiących powinieneś nawiedzać i
wyprostuj się za bardzo chodzisz zgarbiony
i przez to nie będziesz mógł się później podnieść popatrzeć
obcym w oczy bez względu na starość na wyklucie
z powicia
wybacz mi pogodę i babie lato
moje tak późne narodziny i nic innego w tym życiu
dźwigamy stoimy na trąbkę i werbel powstaniemy
może kiedyś
z bezradnych.
Wariacje na temat na pożegnanie
Przerażająca jest odległość
zabójcze saksofony
może już nigdy nie będziemy
nie wiem jak to inaczej powiedzieć
od centrum do nas zbyt daleko przerażające
do was i nie ma kościołów ulic zamykają wejścia
przed otwarciem noże wbijane w ściany kiedy idziemy
dzielnica poruszona obecnością
taki koniec pożegnania
może już nigdy nie będziemy
sprzedadzą jeden egzemplarz z naszym głosem
powiedz coś zaryzykuj obnażenie
i nie niszcz skrzypiec
odległość wzrasta
po drabinie chodzą jacyś ludzie
kłaniają się panu Jakubowi
czekają na niedzielę proszą o święto
pragną spróbować nieba na patyku
jedzą tynk potrzebują dużo wapna
poszukujemy odpowiedniego człowieka
do przemienienia
wyszedł pozostawił otwarte drzwi
zagrał na szklanych kręgach
nieśmiertelni umierają wodzą za nami powiekami
dmuchają w saksofony podnoszą skraj tajemnicy
wieczorami nigdzie nie wychodzimy nie ma po co i z kim dziecko
wczoraj złamałem jeden szczebel najniższy i powstała przerwa
ogarnęło mnie przerażenie co teraz z nami się stanie
jak wyjdziemy jak pożegnasz się z widzami
wilgotne ręce orkiestra poszła musimy kończyć
nie ma nic więcej do powiedzenia
w tej chwili staram się uchwycić następne szczeble
może tam mieszka nasza nieśmiertelność
może będziemy dzięki temu dłużej
niż przewidywano.
Science fiction
Wysyłają nas
na srebrne niedźwiedzice
wysyłają głodnych i niewyspanych
fantazyjnych i kalekich
przeciwko neptunowi planecie stygnącej
przeciwko jowiszowi olbrzymowi białemu
musimy zwyciężyć ułożyć swoje sprawy wypuścić kanarka
z klatki niech leci niech porwie go
śpiący niedźwiedź
w takim razie pa wychodzę
wziąłem sobie kanapkę zegarek słoneczny zawieszony na szyi
wskaże mi właściwe horyzonty pomyśl o wenus o jej temperaturze
w dzień o miłości w nocy nie biorę torby z mydłem i ręcznikiem
obmyję się w pyle ganimeda w jego kanionach w czasie
naznaczonym na naszej tarczy może wtedy nie ulegniemy
wiekowi wrócimy do źródeł narysujemy wędrowców w jaskini
albo krainę cieni albo antylopy bezbronne
spłoszone stada pa nie wiem kiedy wrócę
kiedy wróci mój pociąg może kupię ci kolczyki jak Izoldzie
może wynajmę dorożkę lektykę i będziemy się kochać
w powietrzu jak żurawie nie dotykając
najwyższego liścia
niedaleko stąd mieszkają echa naszych słów utrwalone w eterze
i nie możemy ich ponownie usłyszeć nie wolno
bo przyjdzie zły niedźwiedź i je porwie nakarmi swoje młode
ukryjmy się w kapsule w dotyku twoich nóg korali
w pospiesznym połączeniu z kasjopeją popatrz która godzina
powinieneś coś zrobić
wiem że dzisiaj chcesz wyjechać spakuj się nie zapomnij
pieniędzy wiem na wenus jest najlepsze jedzenie
i sporo burdeli
nie to co na marsie.
Orfeusz prowincjonalny
Na motorach
orfeusze pijani
nie znamy zła kasków i gniewu
drżą szyby o północy ani godziny ani żadnej rzeczy
jak nisko można upaść i nie walczyć z ulicą
określamy granice metalu
świeci się elektryczna róża
pamiętasz Guillauma to od niego i nic więcej
tak usypiamy zwierzęta powstają słupy przydrożne
pisk sąsiadki chwytanej za cycki
na siodełku bezwolnie jak na tobie i jedziemy opuszczeni
grają harfy w sercu płonie korzeń
kiedy się zabił pamiętasz posiwiały mu włosy
w jednej chwili uważaj na kocie łby na rybie ogony na zapalone wioski
na rowy spuść nam nieco nasienia kilka mgławic
okryjemy nogi przed podróżą i nie budźcie nas
nie jesteśmy święci
orfeusze leczą głos w stodole
puść mnie dzisiaj jest procesja i niedługo wszyscy zmarli
będą umierać ponownie nasi bracia nienarodzeni nasze strony
pójdziemy do kościoła a tam mój pogrzebany ojciec
i jego ojciec na maszynach planetarnych jak w kinie
niezniszczalni ze wstawionymi zębami w garniturach z krepy
i zapalimy sobie nie śpiesząc się nigdzie wypijemy jednego
jak przed wojskiem
nasze kontynenty rozsuną się i odlecą bezszelestnie
wrócimy dopiero na obiad spoza antarktydy
spoza nowej ziemi i po co dłużej żyć
wystarczy wyjść nad rzekę
zapomnieć wyszeptać pieśń z dziećmi się pobawić
obudzić wszystkich
niech patrzą.
Myśli o Paryżu i kobietach
Na tle w skupieniu
przebiegają cienie
chaos chiński
sens gałązki porzeczki
na poszewce nowy wzór
który powstał podczas naszej nocy
podczas zamkniętego oddechu
który przychodzi odchodzi mimowolnie bez pomocy
i prośby o trwanie
pytamy czy człowiek umarły powinien mieć dzieci
dyskusja we Francji w kraju dalekim w kraju z próbówki
kiedy my dojrzewamy nabieramy sił
jak to Słowianie jak to z opóźnieniem
zostaw pomówmy o poduszkach o balkonach wystawionych
przed brzuchy kamienic
o przedsionku do ziemi niczyjej
na tle w skupieniu chodzą muchy
godne osobnych poematów nieśmiertelne poważne
zabijane niedbale jak budziki ręką w pośpiechu
na mięsie na stole pomyśl ile jest krwi
żądnej znaku istnienia znaku utraty
znaku dziewictwa
zaczynamy nareszcie coś znaczyć
słuchamy o tej która była w Paryżu jesienią
podobno wtedy najwięcej kobiet dojrzewa
nucą pieśni bez słów piją wino jeżdżą metrem
latają na miotle z aparatem do samogwałtu w torebce
jak rośliny które nie powinny zwiędnąć
zbyt wcześnie
w czasie krwawienia najłatwiej jest począć nowy miesiąc
jak zawsze wokół księżyca pełno argonautów
którym nie udała się wyprawa
i nie potrzebujemy runa o mocy tajemnej
zabierz chińskie cienie i Paryż i gwałt
i pozwól mi odpocząć
niedojrzale.
O wieczności bez zamka
Zepsute zamki błyskawiczne
niszczą błyskawicę i spodnie
kiedy ideał przerasta nasze nogi
warstwę stearyny wazelinę i skrzypce
powinniśmy to jakoś strawić
a w nocy myśli śmiertelne jak przetrwać zgony najbliższe
jak zasnąć pod zorzą jarzącą
tak układamy poematy powoli
co kilka dni co kilka powrotów
i nie rozkwitają nie błyszczą i mają nas czasami dosyć
nie można zniknąć tak szybko jak iskra z chmur
a w nocy przebudzenia podniosłe porywy ponad pościelą
i proszę nie moczyć nie świecić nie dokonywać cudów
dałabym panu gumkę ale to nie to samo
a w nocy modlitwy niepewne
potrafią zamilknąć i nikt nie zauważa
dopiero o świtaniu wstaje prawdziwy Bóg i zmysły
pryskają demony bańki na mleko jesteśmy zepsuci
do szpiku garniemy się do światła
dlaczego boli mnie serce
dlaczego zabiło tylu poetów
na tacy głowy załzawione jak to po nocy
po tańcu z miłością cieknie z oczu lepki pył
odcinany od nas jednym uderzeniem miecza
i kto z nas pierwszy odejdzie
staramy się ukryć strach
nie pozwólmy się zabić przedwcześnie
bo nikt nas nie usłyszy
z protezami zamiast kolan i oczu
z ojcem Bogiem przeznaczeniem
i nie zakrywaj twarzy przecież jesteś potężniejszy
od błyskawicy potrafisz wiecznie trwać
nic o tym nie wiedząc.
Sława w aerozolu
Myślę pocę się pod pachami
bez wstydu i naturalnie
o czym mówisz
o poezji
kiedy siano pachnie latem lato sianem
bez przerwy idą woły w zaprzęgu gryzą nieboskłon słomę na miazgę
odradzającą się pod kopytami
dla sławy dla grobów zalanych ciemnym złotem
mówimy o mnie
mam lustro książki jestem najedzony nieugięty
zdobywca legend mam słowniki ze wszystkimi słowami świata
tam można mnie szukać
rozmawiam ze sprzedawcą mleka o krowich wymionach
jak są myte czy dobrze o czarnej ospie
pan nie pamięta ale ja pamiętam
dokąd jadą nasze woły
dlaczego niszczą wędzidła pochylone jak wahadło
jednostajnie pola zioła z przygiętym karkiem
zacinamy z bicza i pojawiają się bociany za pługiem
na opakowaniu naga dziewczyna przestrzega nie przebijaj mnie
bo wybuchnę w kilku językach
popatrz jak to się robi wystarczy nacisnąć i leci zapach
intymny myślę czytam naciskam według wskazań
musisz dobrze poznać język francuski
wtedy zrozumiesz mnie bez obciążeń
bez orki bez trudu
używaj codziennie myślenie nie jest tu potrzebne
rzucasz karty i pojawiają się dziewczyny
wyświetlasz film i masz miłość sztukę
stodoły w Pustowarni zmęczenie upał
la nuit porte conseil
poczekajmy aż minie ból świata
gdzie leży Pustowarnia gdzie są proszki
gdzie położył się mleczarz tego nie wie nawet dziewczyna
z opakowania ciemne złoto podchodzi do gardła
przerwijmy seans powtórzmy od początku zabawę
quitte pour la peur
dezodorant jest niezawodny i czuły.
My i Apokalipsa
Grzbiet apokaliptycznej bestii
jest gładki
da się na nim mieszkać można o nim mówić
bestia codziennie przygląda się swoim granicom
nakłuwamy je butem lub słowem
bestia porusza brwiami płacze gryzie cebulę morza
wznosi naszymi ramionami ciemne budowle
inspiruje pochody ponad kopułami ku szczytom
niekiedy ocierając ślinę objawia swoją prawdę
jej grzbiet nigdy nie prostuje się do końca
nie znamy jej ogromu
nie ułatwia to nam spadania
dlatego osuwamy się mozolnie wśród bólu i wydzieliny
oblepieni materią czerwoną
kiedy chcemy oderwać się ostatecznie
skurcze i odór niepokoju
wiążą nam ręce i nogi i poruszony jest kręgosłup
obręcze piekieł napinaj się spokojnie i objawiona jest siła
suchego werbla który zaszyty pod skórą
milczał dotąd
by nie skaleczyć przybitych do kości wytrzebionych
i musimy tak trwać
odradzać się i znikać
spojeni w jedno z księciem zagłady
z przerażeniem i tronami
których imię brzmi śmierć
brzmi zniewolenie
kiedy budzimy się bestia porusza czaszką
rozrzuca uda powtarza cud
który nie niszczy jej przeznaczenia trwa nad siedmioma górami
i pijemy razem z nią z miedzianego kielicha
jesteśmy poza światem
ruchomi niepewni uczepieni podbrzuszem
gładkiego stoku.
Warszawa 2ooo