Waldemar Okoń ‒
Cykle
Dla tego kto chce dwa razy odejść
pawana z podwójnym sercem
na wskroś giniesz
pod rękami
przyspieszonego bicia
o przejścia zamknięte
o mur
w głębi pierwszego kroku
przeciwko sobie.
Będę czekał
w godzinie pustych słów
dla zwierząt
będę pełny
pośrodku nagiego krzesła
ponad nami
obok
o tej porze.
Wiją się perły
położone na skórze
dzieci nasze powszednie
są coraz dalej
ich płacz odchodzi
odpocznij
do jutra będziemy na pewno
patrzę
więcej nie potrafię rozwinąć.
Puch tańczy marnie
twoje imię
nosisz je pomaga
podczas podarunków
na wietrze istoty
które ubierasz
dla lepszego pozowania
końcami ciała.
Zamykasz na pamiątkę
kilka kropel
z naruszonej równowagi fali
na niej jacyś ludzie płyną
nikną
fala podmywa brzegi
dłonie w dłoniach
radosne twarze
tętno pulsuje codziennie tylko raz
swoim własnym
odbiciem.
Kiedy idę
jednocześnie tutaj i dalej
odkrywam świat
sztucznych korali
muszę je mieć jak najdłuższe
wtedy łatwiej jest żyć
i piękno przychodzi samo
na morzu jest noc
na lądzie mówią:
jest dzień.
Kierujemy odwróconych do ścian
w naszą stronę
jest pełnia księżyca
pijemy ją własnym ziarnem
w ustach smak żelaza
pobudza do biegu
aż pęknie mózg
na miejscu nagłym
pustki.
Ostatnie słowo brzmi
– „ustalono”
pierwsze
– „nie wiemy”
na ziemi leżą rozchylone łuki
naszego horyzontu
mleko drogi
od wewnątrz widzianej.
Musisz wytrwać
ponieważ nikt nie czeka
na dzielnych mężczyzn
i urodzajne kobiety
deski tniemy przy głowie
wyżej niż dom i drzewa
tak jest dobrze
swoją wytrwałość
kochasz.
Pode mną
ożywa skóra
obok liście wycięte
nad tobą tryska wiele ziaren
za nami szczeniak pije wodę
liże
lepiej się wtedy zagoi.
Policzone
zważone
by dać świadectwo prawdzie
zwycięstwo odkryłem
to brzmi dumnie
więc jestem.
Siadamy w parkach
w tunelu
od tyłu widzimy wąskie gardło
obok postument dawnych poetów
pajęczyny
niesiemy dla nich naręcza.
Łowy nad ranem
odchodzę z obawą
o niebo i ziemię
nie boimy się nikogo
haki czepiają kamieni
rany bolą
coraz głębiej.
Nic nie przylega
do naszej głowy
jakbyśmy śnili spali
opuszczona glina
zlepek gestów nieważnych
opowieść która
jest najwyższym odkryciem wieku.
Sprawisz że zacznę istnieć
naprawdę
w tym czasie próby
na szczęście
nikt jeszcze się nie urodził
ale umarło
też niewielu.
Podpora moja
toczy z drugą spór o mnie
na szybie
jak stanąć pewnie
jak nie spaść
ze szklanego stołu
nie jestem już w tych latach
spóźniam się o jedną sekundę
w każdej kości.
Dziękujemy dziękuję
za to że przyszły
że przyszłaś
chociaż mogłyście zapomnieć
ale jesteście
jesteś jak w nią jak w ciebie
wchodzę
z dużym zapasem tańca.
Ci którym się nie udało
opowiadają swoje historie rybom
pełzającym po dnie
i tak przecież nie odpowiedzą
najwyżej usłyszą cudzą mowę
budowanie jamy
dla kilku.
Niektóre porównania
są nieszczęśliwe
zrównanie do poziomu
pochody po krzywiźnie
pytamy niekiedy
co stało się z wysokością.
Ja cały z tym moim całym
albo z tą moją połową
liczę na kawałek ochłap
lub
doskonałą próżnię.
Tyle razy już tak było
oni coraz bliżej
później odchodzą
dotykasz miejsca
gdzie powstaje ponownie źródło
dlaczego nie przetną się blizny
po drogach naszych krąży ostrze
wiesz że dalej
nie przejdziesz.
Nowy rok niedługo
dwa serca
coś o przemijaniu
posągi z mięsa
nie są niczemu winne
nawet zatrzymaniu
w głębi dziecka
żyjemy oddychamy
pijany bóg porusza skałą
przez chwilę.
Widziałem wiele naczyń
pękniętych wzdłuż gliny
na piersiach poezja
na oczach wiara
otwarte brzegi
są rozbite
od początku.
Patrzę na drewno
pobieżny
nierealny
oko proroka
obtacza się nalotem
na sieci schną
inne drzewa
pozostawione do jutra
muszą wytrwać
inaczej je zetniemy.
Nie zostawiaj mnie
na zbyt długo
weź mnie jak najwięcej
ile udźwigniesz
w niepewności
za twoimi wzgórzami
pękają jeziora
już beze mnie.
Płynne domy
nie wstępują do rzeki
ludzie mniej płynni
mniej zmienni
w uścisku
pod postacią
ukryci.
Zanosi się na deszcz
na najnowsze chłody
ja szczery aż do bólu
muszę milczeć
milczenie ma swoją cenę
na kałużach rdza
każdy ma swoją kurewską cenę.
Na dole łatwo jest wrócić
na górze już nie
tam piekła zawieszone
niepewne swojego istnienia
zakrywamy je ziemią
drżą
zwracają żelazo i siarkę
ja też zwrócę ogień
dany nam na zawsze
nieśmiertelny.
Nie liczę się
w ogólnym bilansie strat
można mnie wyjąć zetrzeć
uwznioślić pozyskane
dodatki nadzwyczajne.
Zbawiciel nie nadszedł
chociaż nie powinien nas
zawieść
jesteśmy w drodze
zdzieramy najsilniejsze miejsca
tego co nie przemija.
Przepełniony sobą
bronię się przed kalectwem
które ofiarowano uzdrowionym
jak sztuczną protezę.
W kłębach aloesu
razem z przyjaciółmi
którzy już umarli
trącamy butem szkło
pijemy za drzwi w murze
które już przeszli
są nam
coraz bardziej potrzebni.
Lepkie owoce
są czyjaś własnością
wiesz o nich bardzo mało
w twoim rozchylonym boku
gnieździ się owad
który przetrwa
aby żyć.
W nocy spadam z wysoka
na szczęście są belki
rusztowanie
pod czyimś uważnym
spojrzeniem
pomiędzy palcami woda
przecieka nam
nieostrożnie.
Pod domem
ktoś zostawił ślady
mieszkańcy drugiej ulicy
też je widzieli
nie mieli jak my złudzeń
opakowania niszczeją szybciej
niż drogocenna zawartość.
Zawijam się w papier
śpię
czekam na węże
śniące między słowami
na sławę która przechodzi
tuż obok
"nie-przerwanie".
Tak jak zawsze jest
własny
gubi się przekonuje
zamienia krąży pragnie
walczy oczekuje
nie potrafi zatrzymać
nawet siebie.
Zabawki z trocinami
napełniamy im wnętrzności
przecinamy w połowie
są niepełne
tracą wzrok
brzuch
mówią.
Miejsca czułe po tobie
po włosach wargach
ciało ulega
jest wklęsłe palące
najwięcej zmian
pod oczami
tam mieści się drewno
jest sucho i upalnie
usta milczą
dusza śpiewa.
Nauczeni groźną pogodą
pamiętamy o śniegu
smutnych psów
błądzimy wewnątrz
w poprzek
na ich pyskach rodzi się piana
łagodne powietrze
jest u wybrzeży.
Śpieszymy się coraz bardziej
tak niewiele zostało
niesiemy po kilka
jak najwięcej
bo nam zabiorą ukradną
umyją potwierdzą
nasze czyste intencje.
Warto postarać się o echo
które zamknie świat
odwrócony codziennie do nieba
lub do ziemi
jak wolisz
dobro i zło krzyczą wtedy
najgłośniej.
Walkę toczę uważnie
uwaga
proszę się odsunąć
bym nie przeszkodził
w odczuwaniu wiatru
i burzy i chleba
i wina
z tamtej strony.
Nikt dawno mnie nie odwiedzał
czekam na kobietę
lub mężczyznę
dziecko lub starca
po wypędzeniu
spod mojej skóry.
Oddzielamy się
na starość od siebie
już inna pościel inne noce
na dłoniach naszych monety
zatarte
coraz bardziej
fałszywe.
Jeszcze liczę na cud
na jabłko dobrego i złego
coś z tego będzie
coś po tym nastąpi
na oczach łuski
ale wewnętrznego światła…
nic nie przesłoni nam
widoków.
Złożony w jednym
rozpadam się w drugim
możliwe że piersi i seks
ujęte odpowiednio
raz na zawsze
przetrwają
w kloszu
ogarniającym
powietrze.
Nie zechcą nas
nie nakarmią
przez gałęzie jesień drga
potrącona
przez przypadkowego
przechodnia.
Wszystko zawęża się
kiedy stoję poszerzony
o kobiecość
coraz wyraźniej nasz śpiew
i wino
milkną
jest ciasno nam
pod tym horyzontem.
Zdobyłaś mnie
do obrony i bezpiecznego snu
chcę się okazać
potrzebnym pokarmem
na dobre i na złe
w ślinie i głodzie
rośnie szczyt nie do zdobycia
coraz mniej
bezpieczny.
Zło jakoś nie przychodzi
przestałeś być dobry
na huśtawce suknie rozwiane
czekamy aż się wszystko
zatrzyma
życie przyśpiesza
niewidzialna ręka
jak zawsze.
Mówmy dosadnie
Baudelaire
kawały ścierwa
padliny przerzucamy nieuważnie
odkrywamy stratę
bezbolesną
podniecamy się
cudzymi rękami
na swoim.
Pod dłońmi
coś się czai
pod powiekami zdjęcia
z daleka powracają morza
niepewne
przy piersi
dotyk jest najważniejszy
dotykasz muszlę płynną
mleczną.
Nie prostujmy więcej
czyichś uwag
profili nóg
kamień jest kamieniem
niech tak pozostanie
nie idźmy
powiększającą się codziennie
błędną drogą sprzeciwu.
Bardzo dużo tego wszystkiego
stadiony stada
wołasz noc
niech przyjdzie
lepiej nie pozwolić abyśmy cierpieli
za miliony
inne są nazwy dzisiaj
nazywam
cierpię.
Ma grzywę zodiaku
pożera
rządzi sprawiedliwie
nie pozwala sobie nadmiernie
często przypomina słońce
które zwiedzam co rano
jest zawsze
moim pocieszeniem.
Porastamy siwizną
fałdy splątane
nad życie
każdy z nas chce odpocząć
rzeki płyną znużone
pośród błotnych łąk ptasich
zapomnienia.
Coś powinno się zmienić
za ścianą
ściana promieniuje
krwawi
ma miesiączkę
pod księżycem złocistym
mogę powiedzieć wszystko
są święta
boski dar
białe na białym
poświęconym.
Przerwa
harmonia sfery
między wargami rana
lubieżności naszej
wszystko potrafisz wyjaśnić
prostym ugaszeniem
pożaru.
Mamy przerwę w pracy
na harmonię sfer
szklane kręgi
wyglądamy za nieboskłon
niektórzy palą
ciskają niedopałki
zajmuję się gaszeniem pożarów
szkła tłuczeniem.
Idziemy razem
ty i ja
w tym mieści się droga
rozbieramy świat
do naga
nie mamy na więcej
jest dobrze
patrzymy na siebie
z ukrycia.
Nie zdzieraj
kiedy wypukłe
nie zasypuj dołu
myślę płasko
taka jest ziemia
siedem słoni porusza trąbami
pod ich nogami proch marny
ich pamięć nadal zadziwia.
Ja muszę ginąć w świetle
inaczej
kto zapamięta mój cień
musimy
inaczej
nasz.
Wystarczy przesunąć się
o kilka kroków
od domu i pękają uczucia
lecą bańki na wietrze
jestem razem z nimi
uległy czynny
zaznałem lotu i kropli
za to będę uwolniony
od oczekiwania.
Coraz szybciej umieramy
na dachach
pod rynnami
coś z niczego
nic z czegoś
uwalniamy się z więzów
coraz sprawniej
ulegamy powolnym
znużeniom.
Budzę się w naszym łóżku
jaka pełna fraza
jaki podział na jedność
w dwóch osobach
leżymy zwinięci
jak płody
koła
wszechświat pomarszczony
przez twarze.
Na Rodos kilka krzemieni
morze spłoszone
własną uległością
śnią się nam wyspy
i nic nie jest nasze
kolos upadł
między nogami twoimi
krzesze ogień.
jest nieczuły na ból.
Poszukiwacze przygód
zapinają klamry
liczą chleby
i wodę
sięgamy naszych marzeń
które już nie są takie
jak kiedyś
wyciągamy rękę po prośbie
starzy ludzie
liczą na grosz
patrzą jak spadają na nich
zwiędłe słowa.
Coś wokół nas
się nieoczekiwanie krzyżuje
płodzi wytryska
pęd życia
chce nas porwać
a my dawno wyzwoleni
od ciała naszego
powszedniego.
W studniach z gołębi
niespodziewany gwar
trzepot
miasta podniebne
po okresie wzlotu
i upadku
skronie gotowe na wszystko
na każdą nowinę
sprzedajemy płyn
na porost włosów.
Kwiecie kwitnie
kiedy jest
to nic nie znaczy
inne nasiona
z innym
inaczej
zależnym.
Wracasz do mnie
co będzie z nami
co się stanie
jak wrócić naprawdę
nie wiem
przechodzę po śladach
jeszcze nieistniejących
powrotów.
To się nigdy nie skończy
czarna materia oblepia
nie jesteśmy nadal zbawieni
może to i lepiej
nikt nie oczyszcza ścieku
prorocy zajęli się
patrzeniem w gwiazdy.
Nie masz odwagi przyjąć
wszystkich słów
od milczących
zaczynasz mówić
przekonywać przepraszać
rozumieć.
Moje portrety
są podobne do siebie
nie rosną
nie rozwijają się
cofnięte świadczą przeciw prawdzie
bardziej prostej
niż oczekiwano.
Jakbym został
przedawniony
albo zbyt szybko może
kołysanie
śmierć rozlewa mleko
nie umiem jej pomóc
o czymś przypominam
dowodzę
bez dowodu.
Dzielimy się
chlebem i solą
czekamy co stanie się
z uroczystością
po nagłym wyjściu
przez pierwszych
i ostatnich.
To nasze
prawie życie
przypomina kryształy
których oprawa
zajęła nam
prawie cały świat.
Nic się nie ukryje
wkłuwamy się głęboko
nie widać krwi
może głębiej igły
zabarwiają purpurą
brzydota powszednia
walczy o lepsze z pięknem
ktoś nam przyświeca
światłem
celowo.
Sen śpiewny
struny słowika
czekam na jeszcze
czekam z wyciągniętym
gardłem krtanią na oścież
aż rozdadzą sztukę
i dla nas.
Najtrudniej jest
kogoś opuścić
tak po prostu
w każdym opuszczeniu jest
cząstka pamięci
zespolenia
tak jak lubisz
jak lubisz
nie jestem przekonany
na pewno.
Zamknięci na piasku
z bicza budowla skręcona
wołasz z głębi mielizny
z głębokości
słowa
zdejmujemy płaszcz
zasypany nieznacznie
przez budowlę.
Promień między palcami
od zmierzchu do świtu
zmęczeni światłem
potrafią się zagubić
czas na nas
już jest pora dnia
lub milczenie nasze
powszednie.
Brak kształtu przeraża
jak to w piekle
jak w czyśćcu
w niebie jest inaczej
granice nie uciekają
wszystko jest wyraźne
widzimy wszystko
wolno
bez osoby.
Robię to dla ciebie
jestem pomocny
jadę nie wiem dokąd
okażę kiedyś
jeszcze nie wiem dokładnie
ale powiem
jak będziesz.
Pod lampami zabawa
najciemniej
musimy dotrwać
do odpowiedniej chwili
aż się to wszystko skończy
aż wyschną nasze źródła
i buty
będą niepotrzebne.
Śniegi nie łączą się ze sobą
przedmioty podobnie
nic się nie klei
tam i tak pada
podajesz mi krople płatki
jak ludzie
wiesz że każdy jest
inny.
Ramiona nie obracają się
w powietrzu
coś nie działa
jakaś maszyna
łzy nie lecą
wyciśnięte odpryski
plewy zasiane
razem z wiatrem unoszą
zanosi się na burzę
uniesienia.
Widzę w ciemności
zarys brwi oczu
kontury które nie leczą
kreślimy linię
jest bardzo wcześnie
przekreślamy wszystko
do rany ubierz
przyłóż.
Z wielu odbić
powstaje jedno lustro
mgła ukryta
szkło pęka
wielka teoria ulega rozpadowi
tak jest lepiej
szkło utkane z nas
porozumienie postaci niemych
obok siebie.
Jesteśmy coraz piękniejsi
po rozbiciu
jesteś pomimo lat
zmieniamy się nie do poznania
osoby utrwalone na taśmie
są daleko
poznanie ulega
zatarciu.
Wypadam z mojej frazy
przedłużam scenę
osiągam ocean gwiazdę
łabędzie odlatują
pokrzywy palą coraz bardziej
mój archipelag się rozrasta
kroki milkną
podnoszę coś z piasku
trochę brudu
uniesienie.
Płyniemy coraz dalej
do głębi
dogłębni z wiekiem
i cisi
nasze jest Królestwo
i brak chwały na ziemi
przychodzą kobiety
nasza krew nasze dzieci
nazywamy
przegryzamy tętnice
odpływ nadchodzi
o zwykłej porze.
Nareszcie przyszły zwierzęta
oddychają mokro śliną
łaszą
królowie światów
leżą zmęczeni po uczcie
królowie zaświatów
patrzą
nigdy się nie męczą
Nie zmieniajmy niczego
na pewno sobie poradzisz
przez rękawiczki słońce
pod powiekami ciemność
złożona na poręczy łóżka
nowa choroba
ostrożnie
jest piękna.
Duszę się
coraz swobodniej
moja próba przetrwania
nie zawsze jest udana
ponad nią węzeł
nie do rozwikłania
czymś przetnę
albo oszukam
dopóki zaciska się
do mnie.
Tak już zostanie
nagromadzony dzień
nasza jest noc
kochamy się usilnie
jest tak dalej
tak dalej.
grudzień 2012